czwartek, 12 grudnia 2019

Uwierz w magię ("Zasady magii - Alice Hoffman)


Wierzycie w magię? Wierzycie w przeznaczenie? Wierzycie w wybory, na które nie macie wpływu? Ja tak i myślę, że czasem książka wybiera sobie kto ma ją przeczytać, a kto się będzie podczas czytania męczył – nie inaczej było z „Zasadami magii” Alice Hoffman . Kiedy pierwszy raz trafiła w moje ręce wiedziałam, że ją przeczytam,, aczkolwiek trochę mi to zajęło, ponieważ  nie mogłam się jej poświęcić tak jak chciałam. Myślałam, że przeczytam ją w jeden, góra dwa dni, a tymczasem śledziłam losy bohaterów nie spiesząc się i dawkując je sobie przez blisko miesiąc.
Akcja powieści toczy się w Nowym Jorku w latach 60 XX wieku, a bohaterami jest niezwykłe rodzeństwo -
 Franny, która potrafi rozmawiać z ptakami, Jet, która potrafi czytać myśli innych ludzi i  czarujący, obdarzonym czarującym urokiem  Vincent.  Nad nimi jak i nad całym rodem Owensów wisi klątwa mówiąca o tym, że każdy kto się w nich zakocha zginie.  A wszystko za sprawą Marii Owens, która  w 1620 roku została oskarżona o czary, a która  była protoplastką rodu czarownic.
O niezwykłości bohaterów książki „Zasady magii”dowiadujemy się już na pierwszych stronach. Ich życiem rządzi kilka zasad narzuconych przez ich matkę, Susane Owens
 – „Żadnych spacerów przy księżycu, żadnego wywoływania duchów, żadnych świec, żadnych czerwonych butów, żadnych czarnych ubrań, żadnych amuletów, żadnych nocnych kwiatów, żadnego czytania książek o czarach”. Chyba wszyscy dobrze wiemy, że zasady są po to, żeby je łamać, a to co zakazane kusi najbardziej?  
Alice Hoffman w swojej książce doskonale odtworzyła  tło społeczno obyczajowe i klimat lat 60 XX wieku sprawiając, że „Zasady magii” to książka magiczna, w której nie tylko jej wielbiciele znajdą coś dla siebie. Każda jej strona przepełniona jest refleksją na temat trudów dorastania i  niełatwych wyborów, z którymi  muszą zmagać się jej bohaterowie. Na próżno szukać w niej wartkiej akcji, która ustępuje melancholijnemu klimatowi przy czym ani trochę nie zanudza czytelnika. Tło psychologiczne to kolejny atut  tej powieści – snując historię o magii porusza ważne tematy takie jak
nietolerancja, homoseksualizm czy  depresja.  Alice Hoffman bawi, porusza i czaruje słowem - polecam i czekam na kolejną część, która w styczniu ma się ukazać nakładem wydawnictwa Albatros  i pamiętajcie że ”jedynym lekarstwem na miłość jest kochać bardziej…”.


niedziela, 8 grudnia 2019

Uzdrawiająca moc roślin (Leki z roślinnej apteki - Karolina i Maciej Szaciłło)

Na Karolinę i Macieja Szaciłło trafiłam przez instagrama za sprawą profilu Medytujemy, by następnie trafić na ich książki. „Leki z roślinnej apteki” to kolejna książka w ich dorobku – kolejna, w której przedstawione są naturalne sposoby na rozwiązanie wielu dolegliwości w oparciu o ajurwedę, czyli najstarszą naukę o zdrowiu i alternatywne sposoby leczenia. Ajurweda to nic innego jak życie w zgodzie z naturą. Nie jest to łatwe, bowiem żyjemy w świecie w którym do wszystkiego co jest nam serwowane dodawana jest chemia i cała masa niezdrowych dla naszego organizmu substancji. Książka „Leki z roślinnej apteki” to doskonałą alternatywa dla osób,, które chcą żyć świadomie i naturalnie. 



Każdy rozdział tej książki poświęcony jest częstym dolegliwościom, z którymi na co dzień boryka się każdy z nas. Autorzy opisują dietę, która może pomóc złagodzić objawy, a także proste i sprawdzone roślinne metody, zabiegi olejowe czy techniki oddechowe. W książce znajdziemy niezastąpione porady Julii Grat, która jest fitoterapeutką, oraz mądrości medycyny Wschodu, którymi podzielił się z nami Przemek Wardejn – konsultant ajurwerdyjski, nauczyciel medytacji i instruktor jogi.



Karolina i Maciej Szaciłło po raz kolejny pokazują, że aby czuć się dobrze, wystarczy sięgnąć po to, co rośnie w naszym ogrodzie bądź na łące nieopodal i jest na wyciągnięcie ręki. Ba – nasza apteka mieści się w naszej kuchni, spiżarni bądź na półce z przyprawami.


Fajne jest to, że oboje sami się tego uczą a swoją wiedzą dzielą się z innymi zaznaczając, że to co jednym może pomóc, innym niekoniecznie… Kolejną ważna wskazówką w odczytywaniu ich książki jest umiar – nie należy stosować wszystkich opisanych metod na raz. Ważne jest również obserwowanie zmiany swojego samopoczucia i tego, jak dane metody wpływają na nasze ciało.

Myślę, że w odbiorze tej książki ważny jest również element otwarcia się na naturalne sposoby leczenia i pewnego rodzaju samoświadomość - ja sama uczę się żyć inaczej i każdego dnia próbuję poprawić swoje nawyki żywieniowe. Nigdy nie lubiłam chodzić do lekarzy i jeśli tylko mogłam, leczyłam się domowymi sposobami – antybiotyk jeszcze do niedawna zdarzyło mi się wziąć tylko w ostateczności, jeżeli już nic nie pomagało – a może gdybym trochę bardziej dokształciła się w tym kierunku, byłby on kompletnie zbędny? Mam nadzieję, że od teraz będzie tylko lepiej a antybiotyk, który zmuszona byłam zażyć w kwietniu tego roku był ostatnim antybiotykiem w moim życiu.

sobota, 2 marca 2019

Gdy to widzisz, już jest za późno.... ("Nie otwieraj oczu - Josh Malerman)




Jak już wspomniałam jakiś czas temu przy pisaniu recenzji książki "Zgadnij kto" lubię oryginalne i niewyświechtane pomysły, dlatego też sięgnęłam po debiutancką powieść "Nie otwieraj oczu", której autorem jest Josh Malerman.

Akcja zaczyna się niepozornie – widzimy główną bohaterkę, która krząta się po opuszczonym domu nad rzeką i nie bardzo jeszcze wiemy o co w tym wszystkim chodzi. Dopiero później dowiadujemy się, co doprowadziło ją do takiej a nie innej sytuacji. Otóż pewnego pięknego dnia do Malorie i jej siostry docierają niepokojące doniesienia informujące o pewnych incydentach. W niedługim czasie "coś przerażającego, coś, czego nie można zobaczyć" dociera do stanu w którym mieszkają. Nikt nie ma pojęcia, skąd to się wzięło i czym jest – jedno jest pewne – wystarczy jedno spojrzenie, a ludzie zaczynają się dziwnie zachowywać i krzywdzić siebie, bądź swoich bliskich, a wszędzie panuje chaos.

"Nie otwieraj oczu", a właściwie "Bird box" to trzymający w napięciu thriller, a zarazem doskonałe studium ludzkich zachowań. Śmiało mogę napisać, że jego akcja dzieje się w postapokaliptycznym świecie. Bohaterowie na naszych oczach postawieni są w ekstremalnej sytuacji. Ich życie z dnia na dzień wywraca się do góry nogami. W świecie, w którym trzeba walczyć z czymś nienamacalnym, co przybiera formę naszego największego strachu, najgłębszego smutku bądź straty, żeby przetrwać, muszą połączyć swoje siły i nauczyć się żyć na nowo - zwłaszcza Malorie, która w chwili, gdy ja poznajemy jest w ciąży.Książka „Nie otwieraj oczu” stała się inspiracją dla Susanne Bier, reżyserki, która postawiła na gwiazdorską obsadę (Sanda Bullock, John Malkovich). Historia ta jest oryginalna i ciekawa. Dlaczego? Dlatego, że działa na nasz umysł i wyobraźnię dzięki temu, że nie pokazuje wprost o co chodzi i czym jest ta tajemnicza siła, która sieje spustoszenie, sprawiając, że wśród ocalałych zostaje jedynie garstka ludzi. Podobnie było w oszczędnie skrojonej „Drodze” Cormaca Mccarthy’ego, „Solaris” Lema, czy „Unicestwieniu” Jeff VanderMeer’a – możecie się teraz pukać w głowę pytając co ja porównuję, ale są to moje subiektywne odczucia, których się nie wstydzę, a za umiejętność oddania klimatu i „tego czegoś” chylę czoła.Kolejnym wielkim plusem tej książki jest fakt, że zmusza czytelnika do analizy sytuacji – w trakcie lektury pojawiają się pytania, na które nie tak łatwo znaleźć odpowiedź – pytania  na temat tego, co my sami zrobilibyśmy, gdybyśmy pewnego dnia zostali postawienie w sytuacji, w której znaleźli się główni bohaterowie.   
   
Jeśli nie zamierzacie przeczytać "Nie otwieraj oczu", bo jesteście po seansie filmu, bądź ktoś Wam powiedział, że film jest słaby, to powiem Wam tylko jedno – zapomnijcie o tym - film kompletnie różni się od powieści, o czym przekonajcie się na własnej skórze sięgając po powieść Malermana. Naprawdę warto.

środa, 21 listopada 2018

W pogoni za cieniem (Takeshi. Cień śmierci - Maja Lidia Kossakowska)

Maja Lidia Kossakowska to pisarka znana i lubiana w kręgu wielbicieli fantastyki. Od czasu do czasu zdarzy mi się sięgnąć po jakąś jej powieść. Po książkę "Takeshi. Cień śmierci" sięgnęłam z pewnymi obawami, które brały się z faktu, że książka ta to pierwsza część trylogii. Już pierwsze strony pokazały jak bardzo się myliłam, chociaż trochę ciężko było mi się w nią wciągnąć - powieść ta bardzo odbiega od tego, co dotąd stworzyła Kossakowska i na początku dość mozolnie się rozkręca. 

Japonia, sztuki walki, samurajskie miecze, konflikty, zdrady, walki wrogich rodów. Dziwny świat z przyszłości to motywy tej powieści, a jej akcja rozgrywa się na Wakuni, obcej planecie (państwie?), która jeszcze nie istnieje. To zderzenie starej Japonii, w której obowiązuje swoistego rodzaju porządek, a którą dobrze znamy (chociażby z książek czy filmów), z czymś nowym i nieznanym, gdzie występują biomaszyny, zmiennokształtne biostwory - taki trochę Kill bill połączony z anime przepełnionym elementami sf.  W tych okolicznościach i scenerii poznajemy głównego bohatera, którym jest Takeshi. Przeszłość, którą pozostawił za sobą na nowo o sobie przypomina za sprawą dziewczyny, którą  adept Zakonu Czarnej Wody, ratuje z rąk oprawców. Takeshi zmuszony jest zapomnieć o swoim dotychczasowym spokojnym życiu artysty holopacykarza, bo oto porządek świata zostaje zagrożony. 

"Takeshi. Cień śmierci" to powiew świeżości w polskiej fantastyce, na który z pewnością wielu czytelników (w tym ja) oczekiwało. Jest to powieść specyficzna, która wymaga od czytelnika osobliwego podejścia. Pierwsze strony to walka z chęcią odłożenia powieści. Trzeba jednak pamiętać o tym, że prawdziwy wojownik nigdy się nie poddaje - takie też podejście do tej książki sprawi, że szybko zaczniemy czerpać przyjemność z lektury, która z każdą kolejną stronicą zdobywa naszą uwagę i podbija serce. 

Świat wykreowany w powieści jest plastyczny i niezwykle barwny tak, jak język i styl, którym operuje Kossakowska. Jak sama autorka zaznacza w wywiadach jest to powieść filmowa - czytelnik ma okazję poczuć to na własnej skórze. Opisy i bohaterowie momentami przywołują w naszej pamięci sceny z takich filmów jak "Przyczajony tygrys, ukryty smok" czy "Ip Man". 

Spotkałam się z wieloma zarzutami wobec tej książki - a to mało wiarygodne, nie pasujące dialogi, a to przesyt przymiotnikami, które wciąż i wciąż się powtarzają, a to grafomaństwo ze strony autorki, a to straszna narracja - "Zupełnie nie jak Kossakowska i po prostu nie rozumiem co się stało" - napisała jedna z osób na pewnym portalu. A ja tak sobie siedzę i dumam, że pewnie właśnie o to w tym wszystkim chodziło. Tak, to nie Kossakowska jaką znamy i w końcu to nie "Kossakowska od aniołów", których naprawdę miałam już dość. A co do samej poetyki podejrzewam, że taki był zamysł samej autorki - być może właśnie dzięki takiemu, a nie innemu sposobie pisania chciała uzyskać taki, a  nie inny efekt i pokazać tak, a nie inaczej trochę feudalną, a trochę futurystyczną Japonię. Podejrzewam, że cięzko jest uzyskać efekt, który wszystkich zadowoli, zwłaszcza jeśli przez lata przyzwyczaiło się swoich czytelników do czegoś zupełnie innego. Moim zdaniem nie jest tak źle - lepiej poprawiać swój styl z tomu na tom, niż stracić go na samym końcu cyklu, jak to ma miejsce w przypadku wielu autorów autorów ciągnących swoje cykle i nie wiedzących, kiedy postawić ostatnią kropkę.    

Polecam, zwłaszcza tym, którzy mają tak jak ja dość czytania o aniołach - zwłaszcza w wykonaniu Kossakowskiej ;) Szkoda tylko, że jak dotąd na drugim tomie się skończyło, bo cykl ten był wielce obiecujący. Cóż, może w najbliższym czasie autorka zrobi niespodziankę swoim czytelnikom i go dokończy.   

wtorek, 20 listopada 2018

Zgadnij kto - Chris McGeorge


Czy Wy też macie tak czasem, że sięgając po kolejną książkę z gatunku "sensacja" macie wrażenie, że już to czytaliście? Ha! Wiedziałam, że nie jestem sama... Na szczęście książka "Zgadnij kto", która ukazała się jakiś czas temu nakładem wydawnictwa Insignis przełamuje ten marazm w literaturze sensacyjnej.

Bohaterem książki „Zgadnij kto” jest Morgan Sheppard, który mając jedenaście lat rozwiązał zagadkę śmierci swojego nauczyciela matematyki, dzięki czemu zyskał przydomek "małoletniego detektywa". Przysporzyło mu to niemałej sławy, a on sam stał się w dorosłym życiu prowadzącym program "Detektyw z sąsiedztwa". Pewnego dnia budzi się w hotelowym pokoju. Oprócz niego w zamkniętym na cztery spusty pomieszczeniu znajduje się jeszcze pięć innych osób. Sytuacja komplikuje się, gdy bohaterowie książki odnajdują w łazience ciało. Morgan ma trzy godziny na rozwikłanie zagadki i odpowiedzenie na pytanie – kto jest zabójcą. 



Historia ta przesiąknięta jest klaustrofobicznym klimatem, który buduje niesamowite napięcie u czytelnika. Każdy bohater to zupełnie inna osobowość, która w konfrontacji z sytuacją dosyć stresującą tworzy wybuchową mieszankę charakterów i nieprzewidywalnych zachowań. Wraz z uciekającym czasem czytelnik dowiaduje się coraz więcej i więcej o każdej z osób, która jest tak samo zaskoczona obrotem sytuacji, co Morgan Sheppard.

"Zgadnij kto" to debiutancka powieść Chrisa McGeorge'a, który jako pisarz nie miał łatwego zadania, bowiem książki sensacyjne ukazują się jak grzyby po deszczu. Chociaż motyw escape room'u wciąż przewija się w popkulturze, to w literaturze wciąż niewiele osób po niego sięga, dlatego śmiało mogę stwierdzić, że autorowi jednak udało się zaserwować czytelnikowi coś nowego i oryginalnego.

Thrillery w rodzaju tego, który zafundował czytelnikowi Chris McGeorge bardzo dobrze się czyta ze względu na brak oczywistości i elementy zaskoczenia – kiedy już się domyślamy, kto zabił, kiedy jesteśmy blisko rozwiązania zagadki, następuje nagły zwrot akcji , zmuszający czytelnika do główkowania i szukania na nowo rozwiązań.

Chris McGeorge wiedział co robi sięgając po tematykę "escape room'u", dzięki czemu oddaje w ręce czytelnika dobrze skrojoną powieść, która czyta się, a wręcz pochłania jednych tchem, a co za tym idzie, czytelnik nie nudzi się ani przez chwilę. Polecam wszystkim tym, którzy chcą wsiąknąć bez reszty.  

czwartek, 11 października 2018

Plastik, wszędzie plastik (Jak zerwać z plastikiem - Will McCallum)


Jakiś czas temu w moje ręce trafiła książka "Jak zerwać z plastikiem", której autorem jest Will McCallum. Na początku potraktowałam ją z przymrużeniem oka, chociażby ze względu na fakt, że napisała ją osoba związana z Greenpeace. Owszem, pochwalam proekologiczne działania różnych organizacji, ale jakoś ciężko mi się do tego przekonać, gdy nie widzę bezpośrednio efektu ich działania i nie wiem, gdzie moje pieniądze trafiają. Ale ochrona środowiska i proekologiczne działania nie są mi obce Książka ta to rzetelne źródło wiedzy na temat wpływu plastiku na przyrodę i zwierzęta, ponieważ autor od trzech lat aktywnie angażuje się w walkę z plastikiem jako dyrektor brytyjskiego oddziału Greenpeace’u do spraw oceanów. Wraz z lekturą przekonałam się, że McCallum oddaje w ręce czytelnika całe mnóstwo wskazówek, które w nienachalny sposób pokazują jak możemy zmienić swoje przyzwyczajenia, które niszczą otaczającą nas przyrodę i zatruwają zwierzęta, które żyją obok nas.



Z każdą kolejną stroną ogarniał mnie coraz większy smutek. To przerażające, jakimi ignorantami potrafimy być i niesamowite, jak niewiele czasem potrzeba z naszej strony, żeby zmienić coś na lepsze. Ja wiem, że żyjemy w Polsce i kultura zero waste nie jest jeszcze rozwinięta na taką skalę jak na świecie, ale mogę śmiało stwierdzić, że zero waste jest wykonalne i leży w naszym zasięgu. Zaledwie kilka minut zajęło mi zweryfikowanie informacji w odniesieniu do naszego kraju i oto co się okazało:

- wcale nie musimy pakować owoców i warzyw w jednorazówki – wystarczy, że zakupimy woreczki wielokrotnego użytku wykonane z surówki bawełnianej, bądź sami sobie takie uszyjemy

- jeśli bardzo chcemy korzystać ze słomek to dalej możemy to robić – na rynku dostępne są słomki wielokrotnego użytku wykonane z metalu bądź bambusa, które bez problemu umyjemy za pomocą specjalnej szczotki do nich dołączonej

-  szczoteczkę do zębów i patyczki kosmetyczne możemy śmiało zamienić na bambusowe -  jak się okazuje, wcale nie są takie drogie

- kosmetyki, których używamy, a które zawierają całą masę mikrogranulek trafiających potem do oceanów i organizmów zwierząt, można bez problemu zamienić naturalnymi odpowiednikami. Zatrzymując się na chwilę przy kosmetykach muszę wspomnieć, że jestem zdruzgotana faktem w jakiej ilości kosmetyków, nawet tych, które rzekomo są naturalne znajduje się plastik pod postacią mikrogranulek. Przykład z wczoraj – w składzie peelingu, który ponoć jest naturalny i zawiera pestki moreli znajduje się akryl – nasuwa mi się pytanie, po co pchać plastik tam, gdzie już mamy coś, co jest naturalne i spisuje się dobrze?  Przykładów można mnożyć i wymieniać w nieskończoność.

Prawda jest taka, że aby zerwać z plastikiem wcale nie trzeba wkładać w to dużo wysiłku – po prostu bardzo często jesteśmy zbyt leniwi i zbyt wygodni, żeby cokolwiek z tym zrobić, a wystarczy zmienić swoje przyzwyczajenia – czasem wystarczy iść na zakupy z plecakiem, bądź po prostu odmówić reklamówki, którą ktoś nam proponuje – to dopiero początek góry lodowej, ale gdy tylko zaczniemy coś z tym robić zauważymy, że wcale nie jest to takie trudne.

Będąc w tym roku na urlopie nad morzem przekonałam się, jak straszni potrafią być ludzie – śmieci walają się wszędzie, nawet jeśli w pobliżu jest kosz. Tak samo w lesie. To smutne, biorąc pod uwagę fakt, że mamy siłę, żeby przynieść ze sobą ciężkie opakowanie, a nie chce nam się zabrać ze sobą czegoś pustego i lekkiego. Niejednokrotnie będąc gdzieś zabieram ze sobą czyjeś śmieci w myśl zasady "podnieś 5". Dlaczego? Ano dlatego - "W naszym pięknym kraju, mamy obecnie około 34 mln obywateli powyżej 10 roku życia. Gdyby choćby co druga osoba podniosła z ziemi 5 śmieci każdego dnia, to w skali roku do śmietników trafiłoby ponad 31 miliardów śmieci" - czytamy na stronie Goethic.com.

Książka McCalluma dała mi do myślenia i szerzej otworzyła oczy, bo chociaż staram się ograniczyć zużywanie plastiku i być eko, dla dobra środowiska i samej siebie, o wielu przykładach dowiedziałam się dopiero z książki. Mogłabym tak wyliczać i  pisać Wam o tych wszystkich przykładach, które postanowiłam wcielić w swoje życie, ale chyba po prostu polecę Wam książkę "Jak zerwać z plastikiem" – mam nadzieję, że i Wam uda się zmienić swoje przyzwyczajenia. Jest tylko jedna podstawowa zasada – małymi kroczkami. Nie przeraźcie się, bo początki zawsze bywają trudne, ale stopniowo wprowadzane zmiany sprawią, że dobre nawyki na zawsze zagoszczą w naszym domu, a być może będą miały też korzystny wpływ na ludzi z Waszego otoczenia. Tego sobie i Wam życzę z całego serca

piątek, 20 marca 2015

Dogville jako nośnik uniwersalnych symboli


Życie i doświadczenia człowieka od zawsze były tematyką filmów.  Przedstawiane go na różnych płaszczyznach, z wykorzystaniem oszczędnych środków czy też najnowszych efektów specjalnych i tak sprowadzało się do jednego – skierowania uwagi na człowieka i jego problemy egzystencjalne. Znakomitym przykładem oryginalnego podejścia do tego tematu może poszczycić się Lars von Trier. Jego film Dogville otwierający trylogię „U S  i A” [1] jest filmem nietypowym, o czym możemy się przekonać już w pierwszym ujęciu, w którym z lotu ptaka widoczny jest plan miasta – miasta, które wyznaczają białe, umowne linie, a niekonwencjonalna sceneria, na którą składają się domy bez ścian, ogród bez prawdziwych roślin, czy namalowany kontur psa jeszcze bardziej utwierdzają nas w przeświadczeniu, że oto stajemy się uczestnikami czegoś nowego, czego jeszcze nikt wcześniej nam nie zaserwował. Szybko przekonujemy się, że Lars von Trier jest zwolennikiem minimalizmu w sztuce filmowej, i właśnie owy minimalizm jest tutaj najbardziej widoczny. 

Jednym z rozwiązań, jakie zastosował Lars von Trier było nakręcenie swojego filmu w wielkiej hali dźwiękowej pod Sztokholmem, zastosowanie quasi-teatralnej scenerii i rezygnacja z efektów specjalnych, co sprawiło, że nasza uwaga koncentruje się na relacjach jakie zachodzą między bohaterami – dramacie, jaki doświadcza kobieta szukająca schronienia w odizolowanym i zamkniętym miasteczku, gdzie wszyscy dobrze się znają i sceptycznie podchodzą do nowo przybyłych osób, które chcą zakłócić ich spokój. Efekt odizolowania potęguje ciemność, która brutalnie odcina miasteczko Dogville, każąc nam się domyślać, co może znajdować się dalej.

 

Kolejnym rozwiązaniem zastosowanym przez reżysera jest budowanie umownych domostw, które wyznaczają białe linie. Zabieg zastosowany przez Larsa von Triera ma również na celu odwołanie się do naszej wiedzy i bazowanie na naszym życiowym doświadczeniu. To nic innego jak znak, który odsyła nas do kompetencji oglądania map. Białe linie wyznaczające poszczególne domy i miejsca w ogródku to nie jedyne znaki postrzegane przez nas w filmie duńskiego reżysera. Podobny zabieg zastosował on w przypadku psa należącego do jednej z rodzin zamieszkujących Dogville. O jego obecności mówi nam kontur, napis „dog” oraz rozlegające się od czasu do czasu szczekanie. Mamy zatem pojęcie (signifié) [2] oraz obraz akustyczny (signifiant) [3 F. de Saussure, Kurs językoznawstwa ogólnego, Warszawa 1991, s. 91, które razem składają się na obraz psa, który istnieje tylko w naszej wyobraźni, a co za tym idzie mamy do czynienia ze znakiem konwencjonalnym, opartym na umowie społecznej.

Środki wykorzystane przez reżysera (budowanie domów bez ścian, dachów, drzwi, okien czy zbędnych mebli, czyli jednym słowem cała ich umowność), potęgują uczucie, że wszyscy znają wszystkich, co raczej jest rzeczą normalną w tak małej - bo liczącej piętnastu mieszkańców - społeczności. Wszyscy znają się w tak małym miasteczku, więc nie potrzebne jest zaznaczanie obecności psa, czy roślin w ogrodzie, o których wszyscy mieszkający w Dogville i tak wiedzą.

Za pomocą wykorzystanej w filmie umowności, zwraca naszą uwagę na nieco inny problem, a mianowicie hipokryzję mieszkańców, którzy znają się, a mimo to, nie wiedzą co dzieje się w domu obok. Warto zadać sobie pytanie, czy chcą o tym wszystkim wiedzieć, czy też nie. Może chcą żyć własnym życiem i interesują się innymi wtedy, kiedy im to akurat pasuje? Interpretując w taki sposób zachowanie mieszkańców Dogville rozumiemy, dlaczego reżyser zastosował taką, a nie inną formę.

Lars von Trier oprócz hipokryzji skupia się również na ukazaniu małomiasteczkowości, próżności i zakłamania – pojęć symbolicznych, które królują nie tylko w Dogville, ale w każdym innym miejscu na świecie. Reżyserowi udaje się to doskonale ukazać właśnie za pomocą białych linii, które wskazują na uniwersalność i fakt, że Dogville symbolizuje miasteczko jakich wiele. Ludzie mieszkający w Dogville to ci sami ludzie, których spotykamy na co dzień – ludzie, którzy bez większych skrupułów potrafią wykorzystać drugiego człowieka w celu zrealizowania swoich celów i zaspokojenia żądzy. Mieszkańcy Dogville otrzymują władze i siłę i wykorzystują ją w stosunku do obcej, nowo przybyłej osoby, o czym pisze sam reżyser w jednej ze swoich wypowiedzi: „Sposób, w jaki mieszkańcy Dogville traktują Grace, pokazuje, że oddawanie siebie innym w prezencie może być bardzo niebezpieczne. Władza, jaką ludzie wtedy dostają nad jednostką, deprawuje ich. Jeśli dajesz siebie za darmo, to wszystko się zepsuje. Zawsze są pewne granice. Myślę, że mieszkańcy Dogville byli w porządku przed przybyciem Grace, tak jak jestem przekonany, iż Ameryka byłaby przepięknym miejscem, gdyby mieszkali tam tylko milionerzy grający w golfa. Byłoby to cudowne, spokojne społeczeństwo, ale z tego co wiem, rzeczywistość przedstawia się inaczej. Niestety, jest tam też wiele nieudaczników” [4] 

Uniwersalność i symbolizm objawia się u von Triera również w przypadku psa. Już sam tytuł filmu wskazuje nam, że w Dogville mieszkają jakieś psy. Patrząc teraz przez pryzmat nazwy Dogville na społeczność, jaka to miasteczko zamieszkuje, bez wahania możemy stwierdzić, że pies, który symbolizuje wierność czy przyjaźń, symbolizuje również to, co zwierzęce. Owa zwierzęcość przejawia się w zachowaniu mieszkańców Dogville, którzy początkowo nieufni wobec Grace, przyjmują ją do swojej społeczności. Współczujący i dobrzy mieszkańcy, z czasem zmieniają się zachłanne bestie, pragnące więcej i więcej. Podobna zmiana zachodzi w Grace, która oswojona przez mieszkańców Dogville, gdy tylko przejrzy na oczy, zmienia się w tą, która wymierza sprawiedliwość – psa, którzy szczerzy kły na własnego pana, psa, który ma dosyć poniżania i wykorzystywania przez tych, którym ufała. Zabawnym jest fakt, że pożar, który wybucha w „Psim mieście” przeżywa Mojżesz – jedyny prawdziwy (choć narysowany jak wszystkie domy w miasteczku) pies w Dogville.

Ascetyczność obrazów przedstawianych przez reżysera prowadzi do paradoksalnego stwierdzenia, że skromność wizualna niesie bardziej pełny i nasycony informacjami przekaz, niż klasycznie rozumiany przekaz filmowy z jakim spotykamy się na co dzień. Pełne zrozumienie przekazu filmu jest możliwe wyłącznie przy zachowaniu świadomości fikcyjności obrazu. Przyjąć należy jednak wszelkie reguły panujące w świecie przedstawionym, uznać go za całkowitą prawdę, zawierzyć reżyserowi i dać się ponieść opowiadanej  przez niego historii. Z całą pewnością nie można traktować Dogville jak tradycyjny film, ale coś nowego i oryginalnego, co mimo wykorzystania minimalnych środków, potrafi przykuć nas do ekranu na trzy godziny, pozostawiając ogromne pole do interpretacji.  Im lepiej potrafimy odczytać symbole ukryte w filmie, tym większa satysfakcja, że udało nam się pójść tropem wyznaczonym przez  reżysera. Wystarczy odrobina dobrej woli i chęci na grę w nieco odmiennym filmowym świecie Larsa von Triera. Świecie oryginalnym i nietuzinkowym.


 [1] www.pl.zoneeuropa.tv/Cinemania/2089/20895288.html?chid=81bbb2f769f499da7c1de35e114daa6d, 16. 02. 2009
[2] F. de Saussure, Kurs językoznawstwa ogólnego, Warszawa 1991, s. 91
[3] Tamże, s. 91
[4] www.gutekfilm.pl/dogville/wypowiedzi.asp, 16. 02. 2009

czwartek, 29 stycznia 2015

Is anybody here?

Siedzę i dumam, zamyślam się w sobie, karcę i krytykuję za to, że tak za opuściłam swojego bloga. Jakieś dziwne uczucie ogarnia mnie do tego stopnia, że odkładam czytaną przed chwilą książkę na bok i zaczynam pisać, bowiem do napisania mam co nieco... 

Wiem, że nie było mnie tu dość długo i biję się z tego powodu w pierś. Trochę się działo u mnie dobrych i złych, ciekawych i mnie interesujących rzeczy, wierzcie mi lub nie, wciąż próbowałam się zmotywować, żeby cokolwiek zrecenzować, ale z każdym dniem, tygodniem i miesiącem było tylko gorzej.

Mam kilka przeczytanych książek i filmów, które wypadałoby by bądź, które po prostu chciałabym zrecenzować, a tego nie zrobiłam. Dlaczego piszę to, co piszę? Bo przeczytałam dziś coś, co mnie zainspirowało do powrotu - mowa tutaj o notce, która pojawiła się dziś na blogu Justyny Sobolewskiej.

Nie bez powodu tu o nim dziś wspominam, ponieważ podzielam zdanie autorki i przyznaję się publicznie, że pomimo tego, że w tamtym roku zadeklarowałam, że przeczytam 52 książki, nie zrobiłam tego i jest mi z tym dobrze ;) Czytałam książki w swoim tempie, delektując się nimi, nie odbierając sobie żadnych innych przyjemności. 

Zapewne było by ciut lepiej, gdybym więcej czasu spędzała w komunikacji miejskiej - zapewne będzie pod tym względem ciut lepiej w tym roku, ponieważ jeżdżę więcej i dalej, a moje podróże nie ograniczają się tylko i wyłącznie do 15 minutowej trasy autobusem na terenie mojego rodzinnego miasta. 

Trochę więcej czytałam siedząc przez dwa miesiące po 12 godzin w pracy - oj tak, gdy już się zrobi wszystko, co się miało zrobić, to zostaje całkiem sporo czasu na czytanie - ale spędzając tyle godzin w pracy nie zawsze umysł jest w stanie ogarniać jeszcze fakt, że musi się skupić na tekście. 

Swoją drogą, nie zawsze chcę mi się czytać i nie zawsze jest ku temu okazja zarówno w autobusie, jak i w pracy - czasem jestem zmęczona, czasem spotkam znajomego/znajomą, czasem chcę po prostu pomyśleć i poobserwować ludzi, bądź zrobić cokolwiek innego... 

Ale to się zmieni. Nie postanawiam sobie nic wielkiego na ten rok, ale fajnie by było w lutym skończyć 3 książki, które zaczęłam czytać jakiś czas temu :) Fajnie byłoby też napisać recenzje tego, co przeczytałam, a o czym nie chciało mi się dotąd napisać ;) 

Mam nadzieję i wierzę w to, że będzie lepiej. Trzymam sama za siebie kciuki :) 

środa, 30 kwietnia 2014

Kwietniowy must have, czyli na co warto zwrócić uwagę

KSIĄŻKI

Mary Roach - Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym 






Roach Mary powraca z nową, fascynującą książką! Uwielbiana przez czytelników autorka „Bzyka i sztywniaka” tym razem rusza w szaloną podróż po przewodzie pokarmowym.

Bez względu na to jak smaczną potrawą się delektujecie, jedzenie zawsze rozpoczyna swoją wędrówkę od jednego końca przewodu pokarmowego, by po jakimś czasie zakończyć ją w drugim. Co się dzieje w trakcie? Chcielibyście wiedzieć, ale wstydzicie się zapytać?

Mary Roach postanowiła to sprawdzić. Przepytała naukowców i lekarzy, za pomocą maleńkiego cyfrowego aparatu podejrzała życie stu trylionów lokatorów naszych wnętrzności i dokładnie przestudiowała bristolską skalę uformowania stolca. Nawet przeszczep bakterii kałowych nie zdołał jej obrzydzić!

Dzięki temu i my możemy poznać odpowiedź na dręczące nas pytania:

• Dlaczego tak lubimy chrupiące potrawy?
• Jak to się dzieje, że żołądki nie trawią same siebie?
• Czy zaparcie może doprowadzić do zgonu? I czy właśnie z tego powodu umarł Elvis?



Maja Lidia Kossakowska - Takeshi. Cień śmierci



Sztuka walki – najważniejsza ze sztuk?

Nie ma ucieczki przed przeznaczeniem. Mroczny cień śmierci wyłania się z każdą chwilą, niespodziewanie.

Samotna wędrówka gościńcem i krótki wypad do karczmy w sekundę może odwrócić porządek świata. I tylko jeden człowiek potrafi zachować spokój. Nawet w trakcie ostatecznej próby. Walki o życie ze wściekłą jak wulkan psychopatyczną Mariko.

Porywające, pełne intryg starcie klanów podkreślone szkarłatnym cięciem katany.
Kadr wycięty z Kill Bill’a .


George R. R. Martin - Nawałnica mieczy. Krew i złoto (okładka filmowa)



Druga część trzeciego tomu cyklu Pieśń Lodu i Ognia, który zdobył podziw czytelników i krytyki na całym świecie. Locus uznał tom pierwsz, "Grę o tron", za najlepszą powieść fantasy 1997 roku. Tom drugi, "Starcie królów", dowiódł słuszności decyzji.

PREMIERY DVD

Hobbit: Pustkowie Smauga (edycja specjalna) 




Druga część filmowego arcydzieła w reżyserii Petera Jacksona.

Hobbit Bilbo Baggins, Czarodziej Gandalf i Trzynastu Krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy, kontynuują wyprawę, której celem jest odzyskanie Ereboru - Królestwa Krasnoludów. W czasie podróży spotkają niedźwiedzia-wojownika Beorna, gigantyczne Pająki z Mrocznej Puszczy, Leśne Elfy dowodzone przez Legolasa, Taurielę i Króla Thranduila oraz tajemniczego łucznika zwanego Bardem, który przemyca ich do Miasta Na Jeziorze. Kiedy wreszcie ujrzą Samotną Górę staną twarzą w twarz z największym niebezpieczeństwem - Smokiem Smaugiem.
 


Charlie musi umrzeć 




Charlie Countryman (LaBeouf) jest typem nieco naiwnego i postrzelonego młodzieńca. Pewnego dnia los rzuca go do Bukaresztu, gdzie całkowicie traci głowę dla pięknej rumuńskiej wiolonczelistki Gabi (Wood). Dziewczyna związana jest jednak z miejscowym gangsterem – porywczym i brutalnym Nigelem (Mikkelsen). Zakochany Charlie nie zważa na niebezpieczeństwa i robi wszystko, aby wyrwać Gabi z rąk mafii. Dla osiągnięcia celu gotów jest nawet... umrzeć. 


Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

 

 

Po zwycięstwie w 74. Głodowych Igrzyskach, Katniss Everdeen (Lawrence) oraz Peeta Mellark (Hutcherson) udają się na obowiązkowe Tournée Zwycięzców. Choć zuchwale złamali reguły rozgrywki, w glorii zwycięstwa odwiedzają kolejne dystrykty. Dowiadują się o fali zamieszek, do których przyczynił się ich niebywały wyczyn. W tym samym czasie prezydent Snow (Donald Sutherland) przystępuje do organizacji jubileuszowych, 75. Igrzysk, w których dawni zwycięzcy będą musieli stanąć przeciw sobie. Te wydarzenia mogą zmienić państwo Panem na zawsze.


MUZYKA


Artur Rojek - Składam się z ciągłych powtórzeń


Utwór "Lato 76" opowiada prawdziwą historię. "Gdybyś nie zahamował nie byłoby mnie" – śpiewa Rojek, który jako kilkuletni chłopiec niemal zginął pod kołami samochodu.

Dziś jest dojrzałym mężczyzną, który zwolnił na chwilę, by przyjrzeć się temu, co bierzemy mylnie za nieuchronną rzeczywistość, a co jest tylko jednym z jej wariantów. Po odejściu z zespołu, w którym spędził większą część swojego życia, Artur miał więcej czasu dla siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Dużo podróżował. Po świecie, ale i po swoim mieście. Odwiedzał miejsca, w których kiedyś był, w których coś czuł, kogoś kochał, czegoś się bał. I odwiedzał miejsca w których mógł być, ale nie był wcale lub był nie do końca, niezupełnie, niewyraźnie. Rojek nagrał bardzo osobisty album, ale to nie jest jego prywatna historia, to nie jego życiorys. To jego życie potencjalne. Alternatywne, ale niespełnione. To rozmowa z duchami, z bytami których nie było. ""Składam się z ciągłych powtórzeń"" może być płytą o rutynie codzienności, ale może też być opowieścią o tym, jak wiele od nas zależy i jak łatwo z tego rezygnujemy. Może niepotrzebnie?

Artur Rojek - kompozytor, autor tekstów, wokalista, promotor. Tyleż idol, co autorytet (a to wbrew pozorom nie zawsze idzie w parze). Człowiek z monopolem na sukces – czego się nie dotknie, zawsze mu wychodzi. Współtwórca i lider Myslovitz, z którym wydał 9 albumów, a także założyciel i lider grupy Lenny Valentino. Współpracował ponadto z Katarzyną Nosowską, Smolikiem, czy Pustkami. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny OFF Festiwalu. Mimo pracy nad OFF Festiwalem Artur Rojek znalazł czas na przygotowanie pierwszego w pełni solowego albumu.



Coldplay - Ghost stories



„Ghost Stories” to szósty studyjny album grupy Coldplay. W studiu Chrisa Martina i kolegów wspierał Jon Hopkins, a także współpracownik Adele, Paul Epworth. W nadanie brzmienia krążkowi zaangażowani byli również między innymi Rik Simpson i Dan Green oraz basista Coldplay, Guy Berryman.

Pierwszym oficjalnym singlem promującym album jest kawałek „Magic”. Do piosenki powstał teledysk, który zrealizował wielki mistrz wideoklipów, laureat Grammy, Szwed Jonas Åkerlund, który ma na koncie współpracę chociażby z Madonną, Britney Spears, Lady Gagą, Robbie'em Williamsem, Ozzym Osbourne'em, Davidem Guettą i Rammstein. Lider Coldplay, Chris Martin, wciela się w filmiku w lojalnego asystenta i jednocześnie brutalnego męża osoby czyniącej magiczne sztuczki. Z kolei tę rolę gra jedna z największych i najpiękniejszych gwiazd kina, Chinka Ziyi Zhang, którą znamy chociażby z filmu "Przyczajony tygrys, ukryty smok".

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...