W swoim życiu niewiele przeczytałam książek poświęconych Afryce, ale te, po które dotąd sięgnęłam dostarczyły mi wielu informacji dotyczących tego kontynentu. Jedną z nich był „Heban” Ryszarda Kapuścińskiego, któremu poświęciłam swoją pracę magisterską. W ostatnim czasie po raz kolejny miałam styczność z Czarnym Lądem za sprawą wznowienia książki urodzonego w 1932 roku dziennikarza, pisarza i podróżnika Olgierda Budrewicza. „Równoleżnik zero” po raz pierwszy ukazał się w 1964 roku – w tym roku książka wznowiona została przez Wydawnictwo Naukowe PWN po raz piąty. Biorąc pod uwagę datę pierwszego wydania, nie dziwi mnie, że zdjęcia znajdujące się w książce są czarno białe. Nie marudzę, nie narzekam – cieszę się, że w ogóle są, bo stanowią doskonałą ilustrację tego, co opisuje autor, który w latach 60. XX wieku odbył podróż do belgijskiego Konga Léopoldville (dziś Demokratyczna Republika Konga), francuskiego Konga Brazzaville (dziś Kongo), Burundi i Rwandy.
Budrewicz maluje niesamowity obraz Afryki, która już nie istnieje – obrazy, które możemy odnaleźć na kartach jego książki momentalnie przenoszą nas do innego świata, gdzie czas zatrzymał się w miejscu. Przed nami, czytelnikami w jednej chwili ożywa Czarny Ląd, który mamy okazję poznać poprzez różne formy podawcze – czasem są to dialogi i odbyte rozmowy z mieszkańcami Afryki, czasem niezwykle interesujący opis, a czasem informacje rodem z encyklopedii. Jednym słowem – wszystkiego po trochu. Dzięki tej różnorodności czytelnik nie odczuwa nudy podczas lektury ani przez chwilę. Niesamowita jest narracja tej książki, która wielokrotnie daje o sobie znać wciągając i przyćmiewając suche fakty dotyczące Afryki – trzeba przyznać, że autor „Równoleżnika zero” niezwykle umiejętnie operuje słowem, dzięki czemu możemy dowiedzieć się m.in. o tym, jak wyglądało polowanie na krokodyle, na które wraz ze Stanisławem Hemplem wybrał się Olgierd Budrewicz.
Czytając tę książkę trzeba mieć na uwadze fakt, że autor wybrał się na Czarny Ląd w czasach, kiedy tego typu wyprawy nie były powszechne – sam Budrewicz wiedzę na temat tego kontynentu czerpał m.in. z książki „Jądro ciemności” Josepha Conrada, stąd jego nie do końca trafny dobór akcesoriów i części garderoby (krawat, garnitur, ciężka kamera to tylko niektóre pomyłki wynikające z braku wiedzy).
Muszę przyznać, że podróż z Olgierdem Budrewiczem była niezwykle interesująca – poraża mnie ogrom książek, jakie podróżnik ma na swoim koncie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję ramię w ramię przemierzać z nim świat, a każda kolejna przeczytana książka sprawi, że zapałam do niego sympatią – chwilowo moje serce należy do Ryszarda Kapuścińskiego, który od lat ujmuje mnie swoimi trafnymi i niezwykle uniwersalnymi spostrzeżeniami dotyczącymi relacji Biały – Czarnoskóry, który u Budrewicza przez całą książkę stał jakby na uboczu, będąc wciąż tylko Murzynem, do którego nie warto zbliżyć się, a co dopiero go poznać. To zapewne ten dystans sprawił, że po zakończonej lekturze czuję lekki niedosyt…
Uświadomiłaś mi właśnie, jak niewiele czytałam w ogóle o Afryce. Chyba jedynie 'Tomka na Czarnym Lądzie', a to straszliwie mało...
OdpowiedzUsuńach... Afryka :) z chęcią i tą książkę bym przeczytała :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam jedną książkę o Afryce. :) Ta zapowiada się ciekawie, ale muszę zrobić sobie przerwę. Ciekawa okładka.
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam wiele o Afryce i cieszę się. Jakoś nie pociągają mnie te klimaty. Może to wynika z mojej awersji do wysokiej temperatury i krajów, w których jest tak straszliwie ciepło?
OdpowiedzUsuń