Trafić na dobry horror i trzymającą w napięciu książkę, jest dzisiaj jak na moje oko, dosyć trudno – pomysły mało kiedy są niepowtarzalne, oryginalne i zaskakujące. Nawet mistrzowie gatunku muszą się nieźle nagimnastykować, żeby nie powielać samego siebie… Dosyć popularnym pomysłem jest zamykanie kilku osób w jednym mieszkaniu, bądź specjalnie skonstruowanym pomieszczeniu, które w jednym momencie staje się dla głównym bohaterów niejako pułapką, z której próbują się wydostać. Przykłady mnożą się – zwłaszcza, jeśli chodzi o film. Motyw ten pojawił się m.in. w filmie „Cube”, „Azyl” „Klątwa”. W przypadku literatury, można wymienić książkę Zygmunta Miłoszewskiego „Domofon” i wydany ostatnio „Instytut”, którego autorem jest Jakub Żulczyk.
Nie trudno się domyślić, dlaczego właśnie ten motyw jest tak często wykorzystywany przez autorów – zamknięcie kilku osób w jednym pomieszczeniu, bądź mieszkaniu, sprawia, że odbiorca ma do czynienia z całym wachlarzem emocji i zachowań (często irracjonalnych), które bardzo często w ekstremalnych warunkach ujawniają się i dochodzą do głosu, biorąc górę nad logicznym i racjonalnym myśleniem. Nie inaczej jest w przypadku książki Jakuba Żulczyka – „Instytut”. Powieść opowiada historię Agnieszki, która po wielu perypetiach życiowych trafia do Krakowa, gdzie czeka na nią mieszkanie przepisane przez jej babcię. Mieszkanie Agnieszki jest bardzo chętnie odwiedzane przez jej znajomych do czasu, aż pewnego dnia lokatorzy nie mogą opuścić mieszkania, które staje się ich więzieniem. Incydent, który z początku wydaje się być głupim żartem, okazuje się być koszmarem, z którego niezwykle trudno jest się obudzić.
„Instytut” to trzecia powieść w dorobku Jakuba Żulczyka. Książka ta znacząco różni się od opublikowanych wcześniej powieści („Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości” oraz „Radio Armagedon”). Tym razem pisarz pretenduje do miana autora horroru. Muszę przyznać, że chyba mu się to w niewielkim stopniu udało… Było odpowiednie napięcie, była groza i intryga. Były też „momenty” porażające i wstrząsające, za które Żulczykowi dziękujemy. Przez całą lekturę nie opuszczało mnie wrażenie filmowości tej książki – byłoby to ogromnym plusem tej powieści, gdyby nie fakt, że ta filmowość brała się z zapamiętanych przeze mnie obrazów widzianych już wcześniej w różnych filmach, które wymieniłam na początku. Śmiem twierdzić, że autor posiłkował się tymi obrazami pisząc „Instytut” – musiał widzieć wcześniej przynajmniej jeden z filmów, bo podobieństwa widoczne są gołym okiem.
Książkę Żulczyka byłabym skłonna uznać za bardzo dobrą, gdyby nie fakt, że wszystko, co autor tak misternie kreował przez całą powieść, nagle legło w gryzach i rozsypało się na pył. A przecież było tak dobrze… Do czasu, aż na horyzoncie zaczęło majaczyć zakończenie – dosyć kiepskie, jak na kandydata do miana polskiego Stephena Kinga, który zamiast wymyślić coś nowego i zaskakującego, poszedł na skróty, wybierając łatwiznę. Z tego co widzę, nie jestem osamotniona w swoich spostrzeżeniach - wierzę jednak, że znajdą się osoby, którym takie zakończenie się spodoba. Mam nadzieję, że Jakub Żulczyk w swojej kolejnej powieści zaskoczy mnie czymś oryginalnym. Kto wie - może nawet w niedalekiej przyszłości?
Okej, przyjmijmy, że fragmentu o zniechęcającym zakończeniu nie widziałam... :) Chyba jeszcze nigdy nie czytałam horroru, dlatego - mimo wszystko - rozejrzę się za tym, bo zapowiadało się bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńOkej :) ... Swoją drogą, książka Żulczyka nie jest złą książką :) Może Tobie akurat będzie się podobała od a do z.
OdpowiedzUsuńa ja na bank muszę to przeczytać, choć nim do tego dotrę pewnie sporo czasu minie:) grunt, że jest postanowienie-zainteresowanie:)
OdpowiedzUsuńJuż jest na mojej liście - jak tak czytam recenzje, boję się, że zakończenie wyjątkowo nie przypadnie mi do gustu. Ale skoro kilka osób nie mogło normalnie spać po lekturze tej książki, to połknę ją z pewnością!
OdpowiedzUsuń