wtorek, 30 listopada 2010

1 000 okładek




"Stworzenie obiektywnej prezentacji polskiego projektowania książkowego ubiegłego stulecia przypuszczalnie nie jest w ogóle możliwe. Nie tylko dlatego, że w tak ogromnym przedziale czasowym wydano setki tysięcy książek z okładkami zaprojektowanymi przez tysiące artystów. Chodzi raczej o to, że każdy wybór z takiej masy publikacji z natury rzeczy musi pozostać fragmentaryczny. Również Aleksandra i Daniel Mizielińscy nie dyktują kanonu. Tysiąc wyselekcjonowanych przez nich okładek to wybór subiektywny, a taki zawsze żywi się emocjami, wspomnieniami i ulotnymi impulsami. Dlatego książka, po którą właśnie Państwo sięgnęli, nie rości sobie prawa do totalności. To raczej kalejdoskopowa mozaika, która, ułożona innymi rękami, mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Zapewne niejeden Czytelnik zakrzyknie podczas jej wertowania: „ale dlaczego nie ma tu tego!?”. Tysiąc okładek na sto lat – to bardzo dużo, ale ciągle za mało, żeby mówić o wyczerpującej antologii.

Nie oznacza to jednak, że przedstawiony wybór jest zupełnie ahistoryczny. Przeciwnie: można zaryzykować twierdzenie, że jest on w znacznej mierze reprezentatywny, choć zabarwiony fascynacjami Mizielińskich. Wśród tysiąca okładek zamkniętych w okładce niniejszej książki znajdują się pozycje i serie klasyczne. Przegląda się w nich nie tylko historia literatury i polskie dzieje minionego stulecia, ale także prądy estetyczne właściwe dla ubiegłych dekad: abstrakcja geometryczna i plakat propagandowy, minimalizm i surrealizm, fotografia i graficzna lapidarność, eksperymenty typograficzne i ilustracja dziecięca, kaligrafia i fotomontaż. Wszystko to w genialnych interpretacjach tytanów polskiej (a często i światowej) ilustracji: Jana Bokiewicza, Jerzego Jaworowskiego, Jana Młodożeńca, Janusza Stannego, Henryka Tomaszewskiego i wielu, wielu innych, często niesłusznie zapomnianych.

Wybór Mizielińskich zamyka okładka pochodząca z 1999 roku. Dekada pomiędzy rokiem 2000 a obecnym to w dziedzinie projektowania książkowego cała epoka. Na scenę weszło młode pokolenie projektantów, dla których okładka to nie tylko konieczny dodatek, ale pełnoprawny element książki. To generacja, która z jednej strony odkrywa tradycję polskiego projektowania graficznego, z drugiej zaś funkcjonuje w rzeczywistości błyskawicznego przepływu informacji i wiedzy. Kto wie, czy dziesięciolecie, które właśnie dobiega końca, nie było dla projektowania książkowego najbardziej przełomowym okresem po 1989 roku. Jednak, aby stwierdzić to „na sto procent”, potrzebny jest odpowiedni dystans, którego dziś jeszcze brakuje. Tymczasem doceńmy wielką tradycję projektowania książkowego, która wykuwała się w Polsce w ubiegłym stuleciu. To skarb cenniejszy niż złoto i drogie kamienie."

Jakub Banasiak, redaktor naczelny Wydawnictwa 40 000 Malarzy







 

Źródło: materiały prasowe i strona internetowa www.1000okladek.pl/

niedziela, 28 listopada 2010

To, co mole książkowe lubią najbardziej...




Opis uważam za zbędny - zdjęcia można powiększyć ... 

Może trudno będzie Wam w to uwierzyć, ale książki, które widnieją na zdjęciu poniżej kupiłam. 



Udało mi się znaleźć na allegro osobę, która sprzedawała w jednym momencie kilka książek Andrzej Stasiuka - wybrałam te, które najbardziej chciałam mieć. Wygrałam cztery aukcje, a jedną kupiłam poprzez kup teraz. Muszę przyznać, że jestem zadowolona - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że są to książki czytane, z drugiej ręki. Ich stan jest bardzo dobry, a ceny były niższe niż normalnie. Dla przykładu podam, że za "Taksim" w twardej oprawie, na okładce którego widnieje kwota 39 zł zapłaciłam 22 zł, a "Duklę" udało mi się wylicytować za 10,50. Może kiedyś uda mi się dopełnić kolekcję i kupić resztę książek Stasiuka - pierwszy krok już zrobiłam.

czwartek, 25 listopada 2010

Ach, te nazwiska...

Zainspirowana rozmową z Moniką, którą tutaj pragnę pozdrowić, daję Wam namiar na ciekawą dyskusję dotyczącą tego, jak wymawia się poszczególne nazwiska pisarzy :) W niektórych przypadkach można połamać sobie język, a już na pewno, zafundować mu gimnastykę ;) Polecam czytanie na głos :) 

Swoją drogą - przyznajcie się, z jakimi nazwiskami mieliście/miałyście w życiu jakikolwiek problem... :)

sobota, 13 listopada 2010

Andrew Gross - Czarny przypływ

Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni czytałam dobrze napisany thriller – zapewne było to ładnych kilka lat temu, bo na studiach odstawiłam tego typu książki na bok, zastępując je nieco ambitniejszymi tytułami. Po latach wracam do tego gatunku za sprawą książki „Czarny przypływ”, której autorem jest Andrew Gross – autor bestsellerowych powieści sensacyjnych, które zostały docenione przez krytyków i czytelników. „Czarny przypływ” to druga książka wydana przez Grossa pod własnym nazwiskiem, chociaż na swoim koncie ma pięć książek napisanych wspólnie z Jamesem Pattersonem. 


Muszę przyznać, że mój powrót do sensacji był całkiem udany – może o tym świadczyć chociażby fakt, że książkę liczącą 447 stron pochłonęłam w dwa dni. Na przeszkodzie nie stanęła mi nawet tematyka, która nie do końca mi odpowiadała…  W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć opis, znajdujący się na okładce:

Bomba podłożona na dworcu kolejowym Grand Central w Nowym Jorku zabija przypadkowe osoby, a wśród nich inwestora giełdowego Charlesa Friedmana. Tego samego dnia dochodzi do śmiertelnego wypadku samochodowego w dzielnicy, gdzie mieszkają Friedmanowie – ginie młody mężczyzna. Detektyw Ty Hauck, szef lokalnego wydziału dochodzeniowego, odkrywa dziwne powiązanie między tymi pozornie odmiennymi sprawami. Karen, żonę zabitego biznesmena, zaczynają nachodzić niebezpieczni ludzie sugerujący, iż jej mąż miał długi sięgające setek milionów dolarów. Czy spokojne życie Friedmanów było jedną wielką mistyfikacją? Hauck orientuje się, że intryga, którą próbuje rozwikłać jest znacznie bardziej skomplikowana niż początkowo myślał. Jemu, Karen i jej dzieciom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…”

Przyznaję, że opis początkowo ani nie zniechęcił mnie do lektury, ani nie zapowiedział niczego  spektakularnego. Muszę jednak zaznaczyć, że opis ten zwraca uwagę na to, co jest w tej powieści  najistotniejsze, a mianowicie intrygę, niebezpieczeństwo i wydarzenia, które na początku jawią się czytelnikowi jako coś zupełnie przypadkowego, a wraz z dalszą lekturą okazują się być ściśle ze sobą powiązane. Do tego dochodzi sprawna narracja, idealnie połączone wydarzenia i zaskakujące zakończenie, które stanowi punkt kulminacyjny całego szeregu zwrotów akcji, na które można się natknąć w powieści. Nie sądziłam, że ta książka aż tak mnie wciągnie – muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, powieść Grossa wpadła w moje ręce przypadkowo. Jak widać - przypadek okazał się być strzałem w dziesiątkę.

czwartek, 11 listopada 2010

Dzień otwarty w Muzeum Miasta Jaworzna

Dziś, po blisko dwóch latach intensywnych prac do użytku publicznego została oddana siedziba Muzeum Miasta Jaworzna.  Muszę przyznać, że efekt jest zadowalający. Jeszcze nie wszystko jest skończone, ale zwiedzać już można... Oto kilkanaście zdjęć przedstawiających eksponaty, które można zobaczyć w Muzeum.

























poniedziałek, 8 listopada 2010

Zrób coś ze swoim życiem... (Xiaolu Guo "20 odsłon zachłannej młodości")



W ostatnim czasie zaskoczyła mnie pewna książka, po której zupełnie się tego nie spodziewałam. Książką tą była powieść chińskiej scenarzystki, reżyserki filmowej, poetki i prozaiczki Xiaolu Guo. „20 odsłon zachłannej młodości” ukazuje losy Fenfang, która porzuca rodzinną wioskę i decyduje się zamieszkać w Pekinie – mieście, które w jej odczuciu odmieni całkowicie jej dotychczasowe życie. Początki będę niezwykle trudne – dziewczyna będzie musiała imać się przeróżnych zajęć, dzięki którym będzie mogła przeżyć w wielkiej, obcej metropolii. 

Życie i poczynanie bohaterki zostają ukazane w dwudziestu krótkich epizodach – z każdą kolejną odsłoną obserwujemy Fenfang, która robi kolejny krok ku przemianie z lękliwej nastolatki, w dorosłą i trzeźwo myślącą kobietę, która jest świadoma tego, że musi ruszyć z miejsca, aby zmienić swoje życie. Możemy się o tym przekonać zestawiając ze sobą fragment z początku i końca książki Xiaolu Guo: 

„Moja pierwsza noc w Pekinie. Wielka metropolia i ja, zahukana siedemnastolatka, dla której wypicie coli było wtedy szczytem luksusu. Wędrowałam z walizką od jednego hotelu do drugiego. Od dawna wiedziałam, że hotele nie są dla wieśniaków. Na co więc liczyłam? Nie zakwaterowaliby mnie, nawet gdybym miała kieszenie pełne juanów. Potwierdziły to miny portierów warujących przed wejściem do każdego hotelu, jaki nawiedzałam…”. [1] 

Był to czas, kiedy Fenfang nie myślała poważnie o przyszłości – ważne było dla niej, żeby znaleźć sobie jakąś pracę i dach nad głową – by przeżyć kolejny dzień… Chciała uciec z rodzinnej wioski, która nie mogła zagwarantować jej niczego dobrego. I chociaż mieszkała w Pekinie, przez wiele lat, przez długi czas czuła się jak wieśniaczka – praca w fabryce nie dawała jej satysfakcji. Fenfang była dziewczyną ambitną, która chciała coś osiągnąć w swoim życiu – miała dość pracy za marne wynagrodzenie – postanowiła znaleźć stanowisko lepiej płatne. Została statystką – praca ta dała jej coś więcej niż pieniądze, za które mogła się utrzymać w wielkim mieście:

„Byłam więc sześć tysięcy siedemset osiemdziesiątą siódmą osobą w Pekinie czekającą na występ w filmie albo telewizji, Przed sobą miałam sześć tysięcy siedemset osiemdziesięciu sześciu młodych i pięknych lub starych i brzydkich pretendentów do jakiejś, wszystko jedno jakiej roli. Może to i sporo, lecz przy ogólnej liczbie półtora miliarda mieszkańców Chin sześć tysięcy siedemset osiemdziesiąt sześć osób  to mniej więcej tyle, ile żyje w mojej wsi. Miałam zamiar podbić tę nową wioskę" [2] 

Fragment ten doskonale pokazuje determinację dziewczyny, która chce być kimś więcej niż bezimienną i anonimową osobą. Fenfang była zachłanna – chciała osiągnąć jak najwięcej. Wyrwała się z rodzinnego miasta, w którym trwałaby w miejscu, więc nie ma co się dziwić, że chciała wykorzystać swoją szansę jak najlepiej. Praca jako statystka była zaledwie pierwszym etapem jej karkołomnej wspinaczki na górę, której szczyt majaczył gdzieś w chmurach… 

Historia opisana przez Xiaolu Guo ma wymiar uniwersalny. Czytając książkę „20 odsłon nzachłannej młodości” możemy prędzej czy później odnaleźć nas samych – ludzi, którzy zdecydowali się na zmianę drogi, którą przez wiele lat kroczyli. Ta książka zaskakuje, odciska swoje piętno w psychice i zapada w pamięć na długo. – a już na pewno słowa i niejako przesłanie tej książki, które można przeczytać na końcu, a mianowicie: „Fenfang, musisz coś zrobić ze swoim życiem”[3]. 

Polecam – zwłaszcza tym, którzy boją się ruszyć z miejsca w poszukiwaniu własnego spełnienia.  

[1] Xiaolu Guo, 20 odsłon zachłannej młodości, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2010, str. 15
[2] Tamże, str. 9 – 10
[3] Tamże, str. 235

niedziela, 7 listopada 2010

Targowisko próżności

Moja podróż na Targi Książki w Krakowie rozpoczęła się o godzinie 7:38 – wtedy właśnie miałam busa do Krakowa. Ścisk i zgiełk, które były znakiem charakterystycznym trzeciego dnia TK, towarzyszyły mi od początku… 

W Krakowie byłam przed 9 – umówiłam się z Futbolową i jej narzeczonym. 



 (Galeria Krakowska - wielkie oczekiwanie na Klaudynę i Marcina)

Naszym wspólnym celem był tramwaj o numerze 14, w którym mieli być obecni kontrolerzy rozdający kupony uprawniające do odbioru książki na stanowisku wydawnictwa Znak. Nikogo takiego jednak nie spotkaliśmy – chyba nie muszę pisać, jak wielki zawód nas spotkał...


(Dowód - Klaudyna trzyma książki wydawnictwa Znak)

Nie wiem dokładnie o której godzinie przybyliśmy pod hale targową – domyślam się, że była to godzina 10. Po pozostawieniu zakupieniu biletów (Futbolowa i Marcin), po okazaniu zaproszenia przy rejestracji gości i zostawieniu rzeczy w szatni, ruszyliśmy w kierunku sektorów, na których znajdowały się Wydawnictwa. 

Na pierwszy ogień poszło Wydawnictwo W.A.B, na którym jeszcze panowała cisza i spokój. Katalogów nie brakowało :) Korzystając z okazji,  zaopatrzyliśmy się w nie – z katalogami pod pachą, ruszyliśmy w kierunku punktu cateringowego po gorącą herbatę – jak się później okazało, niejednokrotnie kierowaliśmy się w tym kierunku :D 


(Katalogi wydawnictwa W.A.B. i gorąca herbata)  

Daliśmy ochłonąć pierwszym emocjom, zwiedziliśmy sektor F, a następnie udaliśmy się na poszukiwanie sektorów wydawnictw dobrze nam znanych, takich jak Świat Książki, Znak, Czarne, Nasza Księgarnia, Rebis. 

Mapa okazała się elementem niezbędnym. Biuletynów informujących o tym gdzie i o której godzinie jaki gość będzie podpisywał swoje książki niestety brakowało – dobrze że wzięłam z domu kartkę, na której wynotowałam ważniejsze nazwiska. 



Mnie najbardziej zależało na podpisie Andrzej Stasiuka, którego książki uwielbiam. Stałam w kolejce około 40 minut, a to dlatego, że umówiłam się tam ze znajomą… Dzięki temu miałam podpis jako pierwsza :) Ach! Co to była za chwila. Dobrze, że nogi się pode mną nie ugięły – chociaż niewiele brakowało. 


 (Pierwszy podpis dla mnie! Autor zdjęcia: Grzegorz Witczak)

 



W czasie kiedy ja czekałam na podpis Stasiuka, Klaudyna i Marcin czekali w kolejce po podpis Cejrowskiego, Miałam okazję zobaczyć go w Sali konferencyjnej, w której opowiadał o wznowieniu swojej książki. Ja osobiście nie przepadam za Cejrowskim, co sprawia, że jakoś nie mam ochoty sięgać po jego książki. 

W planach miałam jeszcze zdobycie podpisu prof. Bartoszewskiego i Jacka Dukaja – w przypadku tego ostatniego pojawił się problem – stanowisko Wydawnictwa Literackiego nie było chyba przygotowane na przyjęcie tak wielkiej liczby zainteresowanych – od godziny 12 książki podpisywała Roma Ligocka, o godzinie 13 miała książki podpisywać Marlena de Blasi, a tymczasem kolejka do Romy Ligockiej wciąż była ogromna… Nie wiem jak było w przypadku Jacka Dukaja, który miał się pojawić o 14 – zapewne sytuacja była podobna. Dałam więc sobie spokój i poszłam po podpis Marka Krajewskiego, który okazał się być przesympatycznym pisarzem :) Aż mi się głupio zrobiło, że jego książka Erynie, na której złożył mi swój podpis nie wzbudziła tak wielkiego entuzjazmu, jak sam pisarz. 


(Marek Krajewski)




Muszę przyznać, że te targi zmęczyły mnie niemiłosiernie – ponoć w sobotę hale odwiedziła rekordowa liczba osób. Nie ma co się dziwić. Wolę nie myśleć, co się tam będzie działo dzisiaj… 

Będę szczera – nie jestem zachwycona… Mogło być naprawdę wspaniale, ale chyba ludzie odpowiedzialni za organizację tego wszystkiego nie zdołali udźwignąć ciężaru, jaki na nich spoczywał. Po pierwsze - przede wszystkim było za dużo stanowisk – no tak, ja wiem… Każdy chce się zareklamować i pokazać, ale czy aby na pewno musiało być aż tak dużo wydawców katolickich? Nie można było wybrać najważniejszych, albo zrobić jednego, większego stanowiska? Więksi wydawcy mogli mieć większe stanowiska – Znak, Wydawnictwo Literackie, W.A.B., Rebis, Prószyński, które cieszyły się większym zainteresowaniem, musiały radzić sobie na niewielkiej przestrzeni – gdy ustawiła się kolejka po podpisy, problemy z przejściem były ogromne. Po drugie – w hali było gorąco. Stojąc po podpis do Stasiuka miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Po trzecie – w ogóle nie było rabatów – tylko niektóre wydawnictwa, bądź księgarnie proponowały swoim klientom zniżki, które na takich targach powinny być czymś naturalnym. Kupiłam tylko jedną książkę – „Dziennik pisany później”, która zamiast 39 złotych, kosztowała 35. Śmiech na sali, ale dla Stasiuka wszystko. 

Na targach kupiłam tylko jedną książkę, a mimo to wróciłam do domu wręcz obładowana nimi… Gdy poszłam na stoisko Świata Książki przywitać się i poznać z Panią Dorotą Nowak, zostałam zapytana, jakie książki chcę – oczywiście w ramach egzemplarzy recenzenckich. Wybrałam książkę Tomasza Jachimka „Handlarze czasem”, Amosa Oza „Spokój doskonały” i „Ku słońcu”, Ingii Iwasiów, która wówczas podpisywała swoje książki :)


 (Inga Iwasiów)


Na stanowisku wydawnictwa Znak otrzymałam najnowszą książkę Szymona Hołowni „Bóg. Życie i twórczość”. 

 Niedogodności związane z targami zrekompensowało mi spotkanie z blogerkami :) - Kaś, Aliną i Izabelą :) Było super – rozmawiałyśmy o książkach i targach, chwaliłyśmy się naszymi nabytkami. Czułam się, jakbym znała je od dłuższego czasu, a nie – godziny, czy dwóch. Mam nadzieję, że było to pierwsze z całej serii spotkań, które dopiero się odbędą. Żałuję, że nie było Skarletki. Żałuję, że Futbolowa i Marcin nie dołączyli do nas. Żałuję, że było nas tak mało i tak szybko trzeba było jechać do domu… 




(Kącik dla dzieci)



(Małgorzata Gutowska - Adamczyk podpisuje książkę "Cukiernia Pod Amorem". Muszę przyznać, że chyba skuszę się i kiedyś ją przeczytam, bo słyszałam i czytałam wiele pozytywnych opinii) 

Na koniec chciałabym pozdrowić wszystkie osoby, z którymi miałam okazję się spotkać :) Było naprawdę super. Dziękuję za mile spędzony czas i rozmowy, o których długo nie zapomnę. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...