niedziela, 29 sierpnia 2010

Klasyka literatury popularnej

Ruszyło nowe wyzwanie - Klasyka literatury popularnej. 

Ze szczegółami można zapoznać się na wyzwaniowym blogu - www.klasykaliteraturypopularnej.blogspot.com

Ze swojej strony dodam, że wciąż zastanawiam się nad wyborem lektur :) Pewnie będą to książki, które czytałam dawno temu, a do których chcę bardzo wrócić. Całkiem możliwe, że na liście znajdą się tytuły, których nigdy nie miałam okazji przeczytać. Już za niedługo zamieszczę swój wybór na blogu, a tymczasem zapraszam Was do udziału w nowym wyzwaniu życząc udanej niedzieli.

Napisać książkę...

...i nie martwić się o przyszłość? To możliwe, pod warunkiem, że napisze się bestseller (bądź całą serię), który przypadnie do gustu tysiącom (a nawet milionom) czytelników.

Takim osiągnięciem może pochwalić się Amerykanin James Patterson, który na swoim koncie ma serię sensacyjnych powieści. Tylko w ostatnim roku autor książki "W sieci pająka" zarobił 70 mln dol., co czyni go liderem listy najlepiej zarabiających pisarzy opublikowanej przez magazyn Forbes. 

Patterson'a goni Meyer - autorka doskonale znanej (niekoniecznie przez wszystkich lubianej) wampirycznej sagi, dzięki której na jej koncie znajduje się kwota 40 mln dol. 

Na liście znaleźć można również takie nazwiska jak Stephen King, który wciąż pozostaje niekwestionowanych królem horrorów. 

Resztę nazwisk możecie poznać czytając krótki artykuł zamieszczony przez Czytelnię Onetu.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Szklana pułapka (Sylvia Plath "Szklany klosz")


Odkąd pamiętam "Szklany klosz" jawił mi się jako książka ciekawa, interesująca, którą trzeba koniecznie trzeba przeczytać - zapewne uczucie to brało się z informacji, które płynęły od osób, które książkę już przeczytały i były nią wręcz zachwycone. Za każdym razem biłam się w myslach w pierś, za każdym razem obiecywała sobie, że i ja przeczytam tę książkę, którą tak wiele osób uważa za kultową. I w końcu nadszedł ten dzień, kiedy "Szklany klosz" dostał się w moje ręce - w nowej, lepszej szacie graficznej, która sprawiła, że jeszcze bardziej chciałam przeczytać książkę Sylvii Plath - znanej i cenionej na cały świecie amerykańskiej poetki, autorki, której od lat poświęca się sporą uwagę i zainteresowanie - nie tylko ze względu na twórczość.


Bardzo często można spotkać się z opinią mówiącą o tym, że "Szklany klosz" to wybitne dzieło i żelazna pozycja literatury feministycznej. Sięgając po tę książkę przywołałam z pamięci fakty i informacje, które tkwiły tam i zostały powołane do życia w chwili przystępowania do lektury, a mianowicie informacje mówiące o tym, że jest to powieść autobiograficzna, która ukazała się na miesiąc przed samobójstwem cierpiącej na depresję poetki. Nie dało się uwolnić od tych wszystkich informacji i przystąpić do lektury jako nieświadomy niczego czytelnik. Nie w tym przypadku.


Już od pierwszych stron lektury nie opuszczało mnie dziwne wrażenie - uczucie rozczarowania i pewnego rodzaju zniechęcenie, które za wszelką cenę starałam się zdławić w zarodku - nie ukrywam, że historia, która opowiadana była z perspektywy głównej bohaterki - dziewiętnastoletniej wówczas studentki Esther, która wyjechała do Nowego Jorku na miesięczny staż - była dla mnie czymś mało ciekawym. Kilkadziesiąt stron dalej moje zniechęcenie zmniejszyło się, ustępując miejsca zaciekawieniu, dzięki któremu udało mi się doczytać do końca historię Esther Greenwood - dziewczyny, która nagle traci ochotę do dalszego życia i decyduje się na samobójstwo. Na szczęście jej plan nie powiódł się, dzięki czemu bohaterka poddana została leczeniu w zakładzie psychiatrycznym.


Książka "Szklany klosz" jest dosyć specyficzną lekturą, w której na główny plan wysuwają się przemyślenia glównej bohaterki dotyczące ludzi, którzy ją otaczają, a także życia, które w pewnym momencie staje się dla niej czymś mało pociągającym. Przez długi czas po lekturze nie opuszczała mnie konsternacja - zastanawiałam się, co też tak zachwyca w tej książce, czego ja nie mogłam odczuć podczas lektury i bezpośrednio po niej. Myślałam, że to może ze mną jest coś nie tak, skoro nie potrafię dostrzec niekwestionowanej unikatowości tej książki. Nie zachwyciła mnie ona w takim stopniu jak innych - nie byłam i nie jestem skłonna uznać jej za moje arcydzieło. Jestem skłonna przyznać jej wysoką ocenę, ze względu na poruszoną w niej tematykę. Sposób, w jaki została przedstawiona historia uczyniły tę powieść książką uniwersalną, dzięki czemu jej uroki odkrywać może cała rzesza ludzi. I chociaż książka Plath ukazała się po raz pierwszy w 1963 roku, dziś jest wciąż aktualny. Jest to powieść, w której czas nie jest istotny - ważniejsza jest tematyka i problem, który dotyka coraz większej liczby ludzi, którzy nie mogąc znaleźć sobie miejsca, nie mogąc znieść ciężaru życia, decydują się zrobić o jeden krok za dużo - krok, od którego nie ma odwrotu. "Szklany klosz" nie jest lekturą, obok której można przejść obojętnie - z całą pewnością porusza najczulsze rejestry naszej duszy i ciała - poucza i nie daje o sobie zapomnieć, przez długi czas.

Sylvia Plath, Szklany klosz, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2010

czwartek, 12 sierpnia 2010

Umieranie to świetna zabawa (Vladimir Nabokov - "Oryginał Laury")



Książka "Oryginał Laury" Nabokova była jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic współczesnej literatury - była, dopóki nie została wydana w formie książki, czego wyraźnie nie życzył sobie sam autor. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że książka nie została ukończona, co nie przeszkodziło synowi słynnego pisarza oddać do druku tego, co miało być w razie nieukończenia zniszczone, czyli rękopisu liczącego sto trzydzieści kart katalogowych.  Decyzja ta spotkała się tak z krytyką, jak i z entuzjazmem - głównie ze strony miłośników pisarza, którzy jeszcze raz mogli przeczytać to, co wyszło spod pióra autora "Lolity". Przeciwnicy z kolei krytykowali tego typu działania uznając to tylko i wyłącznie za chęć zarobienia na czymś, co z trudem przypomina książkę. Jako, że jestem osobą, która stawia na kompromis, stanę po środku tego sporu - z całą pewnością cieszyłabym się, gdybym dowiedziała się, że odnaleziono zapiski bądź szkice mojego ulubionego autora, a które to nie zostały wydane (ba! ukończone) za jego życia. Z drugiej strony muszę przyznać rację krytykom - "Oryginał Laury" trudno nazwać książką. Jest to raczej zbiór szkiców i zapisków, które po ukończeniu i odpowiednim uporządkowaniu mogłyby przyjąć formę mikropowieści, w której głównymi wątkami utworu byłoby małżeństwo głównej bohaterki Flory i Philipa Wilda, wydania książki, który opisywał wydarzenia łudząco przypominające te, które miały miejsce w życiu Flory, oraz planowanie śmierci przez Wilda, piszącego swoje własne dzieło życia. 

Bez większych wątpliwości skłaniam się ku temu, co zostało napisane w posłowiu do książki Nabokova, a mianowicie do zdania mówiącego o tym, że 

"mamy do czynienia nie z powieścią we fragmentach, tylko ze szkicami i notatkami do nienapisanej powieści, szkicami, które raczej w niewielkim stopniu pozwalają się zorientować z planie całości, być może nawet stosunkowo obszernej"[1]. 

Sam Nabokov planował stworzyć dzieło liczące dwieście stron - szkice, które zostały wydane w postaci książki nie odpowiadają nawet stu stronom tekstu. Wiele wątków nie zostało w ogóle rozwiniętych - plany autora zostały pokrzyżowane przez serię wypadków i chorób, które przeszedł. Zapewne był świadomy tego, że może nie ukończyć tej książki, stąd jasna i wyraźna wskazówka mówiąca o tym, co należy z nią zrobić w przypadku jej nieukończenia. W posłowiu Leszka Engelkinga można odnaleźć bardzo ciekawy komentarz odnoszący się do decyzji, którą podjął syn pisarza, która zdaje się tłumaczyć, że wydanie książki w takiej formie mimo wszystko było dobrym krokiem: 

"Niewątpliwie dla miłośników twórczości Nabokova każdy tekst będący jego dziełem stanowi bezcenny skarb, a co dopiero mówić o tekście literackim. Fakt, że utwór daleki jest od postaci finalnej, czyni go pod pewnymi względami jeszcze cenniejszym, po raz pierwszy bowiem mamy wgląd (lub złudzenie wglądu) w proces twórczy tego wielkiego artysty. Nie ulega natomiast wątpliwości, że zadeklarowany i bezkompromisowy perfekcjonista Nabokov,   przynajmniej taki, jaki wyłania się z własnych stanowczych opinii i z tekstów innych na jego temat, byłby zażenowany i chyba mocno poirytowany, a nawet rozgniewany tym, że widzimy jego dzieło, by tak rzec w dezabilu, w stanie rozmemłania, niezapięte na ostatni przecinek. Nawet w takim wypadku, gdyby opowiedział całą fabułę, dokończył swój szkic, ale nie miał czasu utwory wypolerować, doprowadzić do postaci, którą mógłby uznać za ostateczną i w pełni go zadowalającą, skazałby go zapewne na płomienie" [2]. 

Moim zdaniem dobrze się stało - nawet jeśli nie jest to ukończona powieść, to mimo wszystko wszystko co złożyło się na książkę "Oryginał Laury" wyszło spod pióra Nabokova. Niewybaczalnym grzechem byłoby zniszczenie czegoś, czemu pisarz poświęcił tyle czasu i uwagi, a co tak pięknie prezentuje się w publikacji przygotowanej przez Wydawnictwo Muza, któremu chyba bardzo zależało na tym, żeby czytelnik nie przeszedł obojętnie obok ostatniej książki Nabokova.  I tak też w gruncie rzeczy jest - głównie za sprawą okładki, która doskonale przyciąga wzrok potencjalnego czytelnika. W środku jest już tylko lepiej - świetny jakościowo papier na którym wydrukowano linie jakie można spotkać w zeszytach oddają wrażenie obcowania z notatnikiem. Wrażenie słuszne, biorąc pod uwagę, że w książce znalazły się zdjęcia poszczególnych kart, na których autor "Lolity" odręcznie zapisywał historię Flory. 






Całość robi olbrzymie wrażenie - zwłaszcza na tych, którzy zwracają uwagę na tego typu niuanse. Ubolewam tylko nad niedokończoną historią Flory i Wilda. To, co przeczytałam w "Oryginale Laury" rozbudziło moją ciekawość na tyle, że nie kryłam rozczarowania, że to już koniec po przeczytaniu ostatniej strony. Wielka szkoda, że pisarzowi nie było dane dokończyć dzieła - pozostaje zagryźć wargę, stłumić rozgoryczenie i w kółko powtarzać sobie, że widocznie tak już musiało być. 




[1] Vladimir Nabokov, Oryginał Laury, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2010,  str. 279
[2] Tamże, str. 286

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Wyjdą z szaf potwory... (Chuck Palahniuk - "Niewidzialne potwory")


Kto zna Chuck'a Palahniuk'a, ten bez problemu domyśli się, z czym będzie miał do czynienia w przypadku książki "Niewidzialne potwory". Są jednak osoby, dla których autor ten to nowość, która niekoniecznie może przypaść do gustu ze względu na dosyć specyficzny styl pisania. W wydarzeniach opisanych w książce bierze udział Shannon - modelka, która w wypadku straciła twarz, Brandy Alexander, która jej pomaga  i Alfa Romeo, który jest ich towarzyszem.  Wszyscy bohaterowie zdają się przed czymś uciekać - przy czym ich ucieczka zdaje się nie mieć końca. Wrażenie to potęgowane jest przez wykorzystanie dosyć specyficznego toku narracji przypominającego błyski lampy aparatu fotograficznego - poszczególne epizody i wydarzenia jawią się czytelnikowi niczym niedostępne, ciemne miejsca, rozjaśnione na chwilę światłem flesza. Styl Palahniuka i ekstrawagancka narracja sprawiają, że spotkanie z książką autora "Podziemnego kręgu" przypomina jazdę bez trzymanki - wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie - pisarz raz po raz przenosi czytelnika w zupełnie inne miejsce i czas. Zabieg zastosowany przez autora książki wydaje się być zabiegiem zastosowanym ze świadomością i premedytacją. Już na wstępie książki odnaleźć można taką oto adnotację, która wskazuje czytelnikowi z jaką lekturą będzie miał do czynienia:

'Nie oczekuj, że będzie to jedna z tych opowieści, które mówią: a potem, a potem, a potem. To, co To, co tu się wydarzy, przypomni raczej stylem magazyny, takie jak "Vogue" albo "Glamour", z chaotyczną numeracją na co drugiej, co piątej albo co trzeciej stronie [...] Nie szukaj spisu treści, ukrytego gdzieś na dwudziestej stronie. Nie spodziewaj się, że znajdziesz coś od zaraz. Nie ma tu żadnej logiki..." [1]

Zaiste! Tak też jest w gruncie rzeczy, bo książka Palahniuk'a nie jest typową powieścią, gdzie wszystko układa się w logiczną całość, a wydarzenia uporządkowane są chronologicznie - logika i spójność są elementami, które ujawniają się na końcu - po skończonej lekturze. Dla jednych może to dyskwalifikować książkę Palahniuk'a, dla innych taki zabieg może czynić ją wyjątkową i oryginalną. Jedno jest pewne - książka "Niewidzialne potwory" to kawał mocnej literatury, która trzyma w napięciu do ostatniej strony. Czytelnik nie znajdzie w niej ani grama przewidywalności - gdy tylko trafi na jakiś trop, złapie jakąś logiczną nitkę wśród kłębowiska wydarzeń, odnajdzie brakujący element, znajdzie się o krok od prawdy, wszystko miesza się na nowo stawiając go przed wielką niewiadomą.

Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że "Niewidzialne potwory" to powieść, która śmiało może pretendować do miana powieści postmodernistycznej - mamy niejako autotematyzm wskazany w wyżej przytoczonej adnotacji; pojawia się kilka różnych stylów, czyli eklektyzm literacki, a czytelnik wciągnięty zostaje do gry, która przyjmuje niejako formę happeningu. To, co wydaje się być chaosem, który nie ma żadnych granic jest wielkim plusem zarówno książki "Niewidzialne potwory" jak i stylu samego autora, który z każdą kolejną powieścią na nowo zaskakuje. Rozważania na temat postmodernistycznego charakteru książki pozostawiam znawcom, natomiast ze swojej strony dodam, że książka ta jest bardzo oryginalna - zarówno pod względem formy, jak i prezentowanej historii, która chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się być mało ambitną historyjką, w gruncie rzeczy zwraca uwagę na istotny problem, którym jest obecność w naszym życiu "potworów" i "strachów", które wyciągają macki w naszą stronę wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy, burząc wszystko to, co przez lata tak skrupulatnie budowaliśmy. Nie jest to więc byle jaka książka, a raczej historia z morałem i przesłaniem, które trzeba samemu wyłuskać z tekstu i odnieść do siebie. Jeśli lubicie Palahniuk'a - nie wahajcie się ani chwili. Jeśli nie wiecie, czego się po nim spodziewać - zaufajcie mi i zaryzykujcie. Nie dam Wam gwarancji, ani nie poręczę własną głową - po prostu  stańcie twarzą w twarz z "Niewidzialnymi potworami" - tymi w książce i tymi, które kryją się w Waszych umysłach i przekonajcie się sami, czy ryzyko się opłaca.

[1] Chuck Palahniuk, Niewidzialne potwory, Warszawa 2010, str. 14

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Sezon na egzotykę (At - Tajjib Salih "Sezon migracji na Północ")



 
"Sezon migracji na Północ", której autorem jest At-Tajjib Salih ukazuje historię mężczyzny, który po kilku latach nieobecności wraca do rodzinnej wioski w Sudanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że podczas jego nieobecności w wiosce osiedlił się Mustafa Sa'id - tajemniczy mężczyzna który od pierwszych chwil przykuwa uwagę głównego bohatera. Z czasem obcy staje się przyjacielem,  jednak nie trwa to długo, bowiem pewnego dnia Mustafa znika, a opiekę nad swoją żoną i dziećmi powierza swojemu przyjacielowi - głównemu bohaterowi książki Saliha.  

Książka sudańskiego pisarza porusza wiele istotnych problemów, dzięki czemu stanowi niejako soczewkę, w której skupia się to, co charakterystyczne dla innej kultury opisanej przez autora książki, a mianowicie kolonializm i wzajemne przenikanie oraz zderzenie się dwóch różnych światów - Europy, do której udaje się główny bohater i egzotycznego Sudanu, z którego pochodzi on i cała jego rodzina. Owe zderzenie bardzo widać we fragmencie ukazującym powitanie dawno nie widzianego mieszkańca: 

"Każdy zadawał mi pytania i ja robiłem to samo. Pytali mnie o Europę. Chcieli wiedzieć, czy ludzie są tam tacy sami jak my, czy też różnią się od nas? Czy życie jest tanie czy drogie? Co ludzie robią zimą? Podobno kobiety nie zasłaniają twarzy i tańczą publicznie z mężczyznami? Nasz sąsiad, Wad Rais, spytał, czy to prawda, że mężczyzna może tam żyć z kobietą w grzechu i się nie żenić" [1]

Widać tutaj bardzo wyraźnie naturalną ciekawość tym, co znajduje się poza naszym zasięgiem - chociaż mieszkańcy Sudanu mieli swoje zasady i swoje życie interesowała ich Europa, która w ich mniemaniu była czymś egzotycznym i dziwnym, chcieli wiedzieć o niej jak najwięcej. To nie jedyny fragment ukazujący zderzenie Północy z Południem - w dalszej części książki bardzo dobrze widać, jak postrzegany jest mieszkaniec egzotycznego kraju, który nagle znajduje się w Europie:

"Rozmowa zeszła na moją rodzinę i tym razem, wcale nie przesadzając, wyznałem jej, że jestem sierotą i nie mam nikogo bliskiego. Potem znowu zacząłem kłamać i opisałem, w jaki okropny sposób straciłem ojca, co wycisnęło jej łzy z oczu. Powiedziałem bowiem, że miałem sześć lat, gdy moi rodzice zginęli wraz z trzydziestoma innymi osobami, ponieważ zatonął statek, który przewoził ich z jednego brzegu Nilu na drugi. Wtedy nastąpiło coś, co w moim odczuciu było bardziej właściwe niż wyrazy ubolewania, jako, że ubolewanie w tego rodzaju sprawach pociąga za sobą nieobliczalne następstwa. Oczy dziewczyny zabłysły:
- Nil! - zawołała w ekstazie.
- Tak, Nil.
- A więc mieszkaliście nad brzegiem Nilu?
- Owszem. Nasz dom stał nad samym brzegiem Nilu, tak że obudziwszy się w nocy, mogłem z mojego posłania wysunąć rękę przez okno i chlapać nią w wodzie aż do zaśnięcia..." [2]

Ten fragment z kolei pokazuje, że inność i egzotyka od zawsze facynowała Europejczyków. Strach, który przez lata był obecny we wzajemnych relacjach mieszkańców różnych kontynentów, ustąpił miejsca ciekawości i ekscytacji.

Moje pierwsze spotkanie z innością, na które zaprosiło mnie Wydawnictwo Smak Słowa nie wypadło najlepiej. "Sezon migracji na Północ" od samego początku jawiła mi się jako książka interesująca, poruszająca ważne problemy związane z tożsamością i inną kulturą - tak też w rzeczywistości było, do czasu, gdy przeczytałam ostatnie zdanie i zamknęłam książkę stwierdzając, że nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Jedno jest pewne - książka nie poruszyła mnie i pozostawiła swego rodzaju niedosyt. Lubię egzotykę, ale nie w takiej formie i sposobie przedstawienia - trochę naiwnym i właściwie nie pokazującym niczego nowego, o czym nie wiedziałabym już wcześniej.  Być może jest to kwestia czasu, w którym książka została wydana - muszę zaznaczyć, że po raz pierwszy wydano ją w 1966 roku, po czym utwór ten został uznany za bluźnierczy i pornograficzny, a na dodatek wpisano go w Egipcie do indeksu ksiąg zakazanych. Z całą pewnością tematyka jaką poruszył jej autor była wówczas czymś nowym, o czym nie zwykło się mówić (i być może w niektórych częściach świata nadal się nie mówi), jednak dziś stosunek wobec tej książki i problemów w niej ukazanych zmienił się diametralnie, o czy może świadczyć przekład na ponad 20 języków i miliony sprzedanych egzemplarzy na całym świecie. Czasy się zmieniają, zmienia się nasze postrzeganie inności - to, co kiedyś było tematem tabu, dziś nie robi już takiego wrażenia. I chociaż książka "Sezon migracji na Północ" nie zainteresowała mnie w szczególny sposób, to wierzę, że znajdą się osoby, których historia przedstawiona przez autora książki "Sezon migracji na Północ" stanie się punktem wyjścia do ciekawych i interesujących rozważań. 

Na koniec dodam, że niezwykle interesujący jest fakt, że na naszym rynku pojawia się coraz więcej "egoztycznych" powieści i historii ukazujących różne miejsca, do których normalnie nie mielibyśmy dostępu bądź czasu, na to, żeby je zwiedzić czy zobaczyć. Smak Słowa nie jest jedynym wydawnictwem, które daje swojemu czytelnikowi taką możliwość, natomiast tym, co wyróżnia książki tego wydawnictwa jest fakt, że tytuły są wybierane z największą starannością, a oprawa graficzna i edytorska czyni z nich małe perełki, po które czytelnik sięga z wielką przyjemnością. Wierzę, że następne spotkanie z książką tego wydawnictwa, a mianowice "Chicago" zrobi na mnie większe wrażenie i wywoła emocje, które jeszcze długo po przeczytaniu książki nie będą w stanie opaść. 

Przypisy
[1] At - Tajjib Salin, Sezon migracji na Północ, Wydawnictwo Smak Słowa, str. 12
[2] Tamże, str. 39

niedziela, 1 sierpnia 2010

Uzależnienie, na które nie ma lekarstwa.


Jeszcze poprzedniego stosu nie skończyłam czytać, a już pojawił się kolejny... A najlepsze jest to, że stos cały czas rośnie. Zrobiłam szybko zdjęcie, póki jeszcze mieścił się w kadrze ;) 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...