środa, 28 września 2011

Wrześniowy Bluszcz...

...znowu zachwyca. 



- Joanna Bator  w felietonie "Zorro na rowerze" przygląda się mijanym przechodniom. 

- Pedro Almodóvar to gwiazda tego numeru, a więc jego fani będą usatysfakcjonowani. W jednym z artykułów Ewa Mazierska pisze o tym, jak reżyser zmienił wizerunek Hiszpanii. Kilka stron dalej Wojtek Kałużyński przygląda się kobietom, które pojawiają się w filmach Almodóvara. 

- W rozmowie z Martą Szzrejko Gaba Kulka rozbraja swoją szczerością, a Dubravka Ugresić opowiada o bohaterkach swojej ostatniej książki "Życie jest bajką". 

Nic tylko czytać i czekać na kolejny numer.

niedziela, 25 września 2011

Ponad chmurami... (Jaroslav Rudiš - "Grandhotel")

Literatura czeska zawsze kojarzyła mi się z czymś zabawnym… Źródło moich skojarzeń upatruję we wszystkich we wszystkich czeskich komediach jakie dane mi było obejrzeć oraz wszystkich opowieściach i anegdotach na temat Czechów. Po tym, jak sięgnęłam po powieść „Grandhotel” musiałam nieco zmodyfikować moje własne skojarzenia. Nigdy nie ciągnęło mnie w kierunku czeskiej literatury – nie znam dzieł Kundery; nie czytałam Kischa, ani Hrabala. Po książkę Rudiša sięgnęłam zupełnie przypadkowo – wielką siłę przyciągania miała w tym wypadku okładka, i fragment z noty wydawniczej, który brzmi następująco: 

 

 

Nigdzie nie był, niczego nie dokonał. Podczas wizyt u psychologa usiłuje przeanalizować swoje życie, choć zdecydowanie lepiej rozumie pogodę, która według niego rządzi światem. Obserwując niebo z tego niezwykłego szczytu zrozumie, że jedyna droga do szczęścia wiedzie przez chmury”. 

 

Już ten niewielki fragment pokazuje nam, z jaką powieścią będziemy mieli do czynienia. Nasze wrażenie potwierdzone zostaje już podczas lektury kilku pierwszych stron, które to bez ogródek  na pierwszy plan wysuwają egzystencjalne dylematy i życiowe dramaty, dzięki którym odkrywamy, jak bardzo jesteśmy podobni do bohaterów powieści „Grandhotel”, którzy są bardzo charakterystyczni. Zwłaszcza Fleischman, bohater wyobcowany – samotnik, który zamyka się na innych. Chmury, w które tak usilnie się wpatruje, symbolizują jego oderwanie od szarej rzeczywistości – świata, w którym nie potrafi się odnaleźć. To właśnie one dają mu swoistego rodzaju spokój, który udziela się czytelnikowi. Sam bohater nieco przypomina chmurę, która nie może przybrać ostatecznego kształtu… Zresztą nie ma co mu się dziwić – Fleischman miał trudne dzieciństwo, a i teraz, kiedy ma trzydzieści lat wcale nie jest lepiej. Przez całą powieść próbuje zrozumieć siebie i otaczającą go rzeczywistość, która chwilami go przerasta. Czwartkowe terapie u pani psycholog mają pomóc mu odnaleźć się w realnym świecie. 

 

Nie jest to typowa powieść, w której akcja wysuwa się na pierwszy plan, ani  powieść, która ma nam dostarczyć rozrywki. Nie tak łatwo jest czytelnikowi wrzucić ją do jakiejś szufladki z nazwą gatunku. Książka Rudiša to powieść inna od wszystkich, oryginalna i dziwna zarazem (przy czym słowo „dziwna” ma tutaj pozytywny wydźwięk). 

 

Po tym, jak skończyłam czytać powieść „Grandhotel” niejednokrotnie spoglądałam w niebo. Próbowałam dowiedzieć się, co takiego widział w nich główny bohater książki, której autorem jest Jaroslav Rudiš. Dominuje w tej książce refleksja, która snuje się niczym mgła, a my wraz z nią, z dala od swoich własnych problemów. I to jest wielki atut te książki – pomimo tego, że porusza trudne tematy, pozwala nam się oderwać od własnego świata i myśli. A na dodatek „Grandhotel” to literatura wysokich lotów, która zmusza nas do zastanowienia się nad własną egzystencją i życiem. Zmusza nas do spojrzenia poza „chmury”, które niejednokrotnie zakrywają przed nami to, co najważniejsze.

niedziela, 11 września 2011

W świecie likantropów... (Maggie Stiefvater - "Drżenie")

Nie przepadam za książkami dla młodzieży – zwłaszcza, jeśli występują w nich wilkołaki bądź wampiry... Od jakiegoś czasu czuję lekki przesyt tą tematyką, ale już dawno pogodziłam się z faktem, że moda na zmiennokształtnych, którą zapoczątkowały książki Meyer szybko nie minie.

Po powieść "Drżenie" sięgnęłam przypadkowo. Leżała na redakcyjnym stole i nie bardzo było wiadomo komu ją dać do recenzji. Jakiś wewnętrzny głos podsunął mi myśl, żeby zabrać tę książkę do domu, co też uczyniłam. Nie ukrywam, że miałam pewne opory...  Po pierwsze – powieść młodzieżowa, po drugie – już na wstępie porównywana do "Zmierzchu". Ach! Połączenie idealnie zniechęcające... Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że książki młodzieżowe nie zawsze są takie złe, jak się nam to wydaje na pierwszy rzut oka, a porównanie do "Zmierzchu" to pewnie zwykły chwyt marketingowy mający na celu przyciągnięcie potencjalnych odbiorców, którzy zaczytują się w popularnej serii. Klamka zapadła – zaczęłam czytać. I skłamałabym, gdybym napisała, że mi się nie podobało...

"Drżenie" to pierwszy tom trylogii, która z miejsca okrzyknięta została mianem bestsellera. Powieść Maggie Stiefvater ukazała się już w 34. krajach, i przez 40 tygodni  utrzymywała się na liście bestsellerów New York Timesa, a ekranizacja to tylko kwestia czasu… Ale zostawmy te jakże imponujące fakty i skupmy się na tym, co najistotniejsze, a mianowicie treści i bohaterach. Tematem przewijającym się przez całą powieść jest uczucie, jakie z czasem rodzi się pomiędzy głównymi bohaterami – nastoletnią Grace i Samem. Z pozoru nic nadzwyczajnego – powieść o nastolatkach, dla nastolatków… Poza jednym istotnym szczegółem – zarówno Grace, jak i Sam zostali ugryzieni przez wilki. Historia nabiera rumieńców? Na tym nie koniec – sprawa komplikuje się, gdy okazuje się,  że Grace nigdy nie przemieniła się w wilka – w przeciwieństwie do Sama, który wraz z nadejściem zimy zmienia postać i dołącza do swojej wilczej rodziny mieszkającej w lesie.

Zdradzenie zbyt wielu szczegółów byłoby największym występkiem przeciwko tej powieści… Cała historia rozwija się nieśpiesznie, a każda kolejna strona wnosi istotne fakty, które z czasem uzupełniają układankę rozsypaną z premedytacją. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest wykorzystanie narracji ukazującej wydarzenia z perspektywy Grace i Sama. Dzięki temu książka nie jest monotonna… Niestety trzeba przyznać, że brakuje jej nieco dynamiczności – nowe fakty, odkrywane z rozdziału na rozdział nie mają wystarczającej siły przebicia – opisy życia codziennego głównych bohaterów znosi na drugi plan akcję. Całkiem możliwe, że jest to zabieg celowy… Być może kolejne tomy nie pozwolą nam ani przez chwilę się nudzić.

Porównanie do „Zmierzchu” w przypadku książki Maggie Stiefvater to czysty chwyt marketingowy… Owszem – jest to paranormal romance, główne bohaterki są nastolatkami, i w obu książkach pojawiają się wilki, ale na tym podobieństwo właściwie się kończy… Autorka skupia się tylko i wyłącznie na wilkołakach, co czyni ten tytuł innym od dotychczas wydanych. Stiefvater świetnie wykreowała świat likantropów. Mam nadzieję, że w pełni wykorzysta potencjał, jaki tkwi w tej historii. Mam również nadzieję, że w tej trylogii nie pojawi się ani jeden wampir. Ta powieść jest wyjątkowa właśnie dzięki temu, że występują w niej tylko i wyłącznie wilkołaki – oby pozostało tak do ostatniej strony trzeciego tomu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...