środa, 11 maja 2011

Lodówka odpowiada echem, wywiad z Jackiem Podsiadłą

Jakiś czas temu zaintrygował mnie Jacek Podsiadło... Co jakiś czas trafiam w sieci na Jego wiersze, bądź jakiś wywiad. Początkowo chciałam zachęcić Was do przeczytania wywiadu "Celne pocałunki", który ukazał się w Wysokich obcasach, ale jako, że sama nie mam pracy, to jakoś tak chcąc nie chcąc odnalazłam się w słowach, które można przeczytać w wywiadzie udzielonym dla Dużego Formatu. Poniżej kilka fragmentów... 



"I co robi poeta, któremu lżej na duszy, bo go zwolnili z pracy?

- Raduje się, przypomina sobie imperatywy moralne, leży do góry brzuchem, patrzy w gwiazdy... Jak mu się znudzi samo patrzenie, to sobie te gwiazdy liczy... Takie, wie pani, nastroje bardziej liryczne.

A żyć ma pan z czego?

- Tak. Aktualnie zarabiam 175 zł miesięcznie w miesięczniku "Znak". Ponadto czasem mam jeszcze spotkanie autorskie, to wpadnie parę stów, albo obiecam napisać książkę i wezmę zaliczkę z naiwnego wydawnictwa... Mam też aż dwie karty bankowe, więc tu debecik, tam kredyt odnawialny i jakoś się to kręci.

No i ma pan dwoje dzieci. Nie nakarmi ich pan wierszem.

- Na razie nie ma się co martwić. Żyję z oszczędności mojej kobiety i spokojnie wystarczy nam jeszcze na trzy miesiące, ale czuję, że przedtem jak zwykle wytryśnie gdzieś w okolicy nowe źródełko dochodów.

Nie wstyd panu przejadać nie swoje oszczędności?

- Wstyd, proszę pani, to jest być radnym, posłem albo inną hieną, a oszczędności są po to, żeby je zjeść. W końcu oszczędza się na czarną godzinę, a ona właśnie raczyła nadejść. Ostatnio postanowiliśmy nawet nie kupować książek w związku z tą czarną godziną, ale nie wiem, czy nam się uda.

Nie martwi się pan, co będzie potem?

- Jakoś tak nie za bardzo. Wspomniałem już, ile zarabiam, przez parę ostatnich lat zarabiałem więcej, ale nigdy nie było to dużo i przywykłem do jakiegoś tam ubóstwa. A jednak, mimo tego ubóstwa, to na przykład przez 13 lat życia mojego syna tylko raz zdarzyło się tak, że naprawdę nie miałem mu co do dzioba włożyć. To chyba nie jest to zły wynik? Życie dało mi niejedną nauczkę i między innymi nauczyło mnie niepoprawnego optymizmu.

[...] 

Oczywiście, że nie chcę, żeby moim dzieciom czegoś brakowało, szczególnie jedzenia, ale nie może to być główną miarą mego ojcostwa. W pewnym sensie da się - jak to pani raczyła nazwać - nakarmić dziecko wierszem, ale to niestety sens metaforyczny. Mam takiego znajomego poetę, który od lat walczy o utrzymanie kontaktów ze swoim synem, których to kontaktów zabronił mu nawet głupawy polski sąd. I on walczy w sposób najgorszy z możliwych - zamiast podrzucać chłopakowi jakieś gry na kompa albo plakaty Messiego, podrzuca mu swoje tomiki wierszy. To tak jak mój tato, który się dziwił, że nie podzielam jego pasji do struga stolarskiego i gwintownicy do rur. Jeśli poeta żyje według reguł, które w swoich wierszydłach opiewa, to jest to coś, czym dziecko może się karmić. Ja w ogóle nie wierzę w wychowanie przez rozmowę czy inny "przekaz bezpośredni", wierzę w wychowanie przez przykład, przez świadectwo. Może dlatego, że z synem nie bardzo potrafimy rozmawiać o czymś innym niż o sporcie, chi, chi. Ale nie zapomnę, jak dawno, dawno temu stałem się bogaty na chwilę...


Co się stało?!


- Nie pamiętam, dostałem jakieś honorarium albo coś, w każdym razie zabrałem syna do Smyka i mówię: "Ojciec jest bogaty. Wybierz sobie zabawkę, jaką tylko chcesz". I zaczęło się, chodziliśmy z pół godziny między regałami zabawek, oglądaliśmy te wszystkie traktory kosmiczne, te megaklocki i małpy na baterie, i w końcu Dawid się zdecydował: wybrał sobie... ołówek. Bo naszła go chęć, żeby sobie porysować. I coś takiego ma w sobie i dziś jako nastolatek, owszem, chce mieć komórę, empeczwórę i konsolę do gier, ale zawsze z zastrzeżeniem, że jak nie będzie miał, to w ogóle no problem. Jakoś nie jestem teraz dla niego mniej atrakcyjny, bo nie mam pieniędzy. Zresztą ja się u niego regularnie zapożyczam i zalegam z kieszonkowym.

Owszem, jestem świadom tej brzydkiej presji społecznej, która rzeczywiście sugeruje, że jeśli nie zarabiasz kasy, nie żyjesz "na poziomie", to automatycznie jesteś do dupy. Proszę mnie nie pytać, jak sobie z tą presją radzić, bo moja sytuacja jest łatwiejsza: od lat żyję w ostentacyjnej kontrze do wyznawanych przez społeczeństwo wartości, także do zapewniania sobie i rodzinie tych wszystkich przedmiotów, które świadczą o jakimś statusie materialnym. Jeszcze niedawno, jak jakiś typowy samiec za kółkiem chwalił się, powiedzmy, że swoją nową beemwicą śmignął znad Adriatyku do Polski w jeden dzień, odpowiadałem przechwałką, że ja na swoim rowerze to jechałem do Albanii dwa tygodnie. Samochód mam raptem od pięciu lat, telewizor mam taki, że lepiej niż jego ekran widzę plazmę u sąsiadów w bloku naprzeciwko, najlepsze ubrania mam z Indii albo ze szmateksu... No po prostu niczego mi nie brakuje! Cieszę się tym, co mam. Sokrates mawiał, że zdumiewająca jest liczba rzeczy, bez których potrafi się obejść. Chyba podobnie jak ja lubił ostentację, bo chodził na targ specjalnie po to, żeby napawać się widokiem tego wszystkiego, co jest mu zbędne.

Dzisiaj wszyscy, albo prawie wszyscy, przyzwyczailiśmy się do naszych wygód, nie przyzwyczailiśmy się natomiast do myśli, że możemy je stracić. Nagle wszyscy mają wygórowane oczekiwania: finansowe, mieszkaniowe, materialne. Względem siebie i względem innych. Dziwi nas, kiedy ktoś łapie stopa przy szosie: nie ma samochodu? Nie ma na bilet? E, pewnie jest z mafii i chce nas zarąbać. Dziwi nas, kiedy kierowca pyta nas o drogę: jak to, ma samochód, a nie ma dżypyjesa? I niemożność sprostania tym wymaganiom staje się dla niektórych tragedią. A tragedią w tym kryzysie są rozdmuchane potrzeby ekonomiczne. Ale ludzie sami sobie zgotowali ten los".

Całość do przeczytania tutaj.

9 komentarzy:

  1. Niesamowite... Aż trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś może tak spokojnie patrzeć w przyszłość. Pozazdrościć luzu. Chociaż generalnie sama uważam się za niepoprawną optymistkę, na taki spokój ducha chyba bym się nie zdobyła. Czy może to tylko sarkazm?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jacek Podsiadło to znany ironista, więc to raczej sarkazm. Ale najwyższej jakości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sarkazm sarkazmem... Da się go wyczuć, ale ziarno prawdy w jego przemyśleniach na pewno jest :) Przynajmniej to dotyczące konsumpcjonizmu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy wcześniej o Podsiadło nie słyszałam, ale zainspirowana tym wywiadem postanowiłam poszperać i proszę. Świetnie wiersze pisze, bardzo trafiają w mój gust. Bardzo fajnie, że zamieszczasz tu wywiady z, bądź co bądź, mało znanymi ludźmi. Przez to wielu poznałam, a w poezję Podsiadły chętnie się jeszcze zagłębię ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam Jacka Podsiadło z felietonów/wierszy/czegoś innego z "Przekroju". Z czasów, gdy "Przekrój" był "Przekrojem". Cały wywiad przeczytałam z zainteresowaniem i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jestem głęboko w szponach konsumpcjonizmu. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy ten słynny piosenkarz Dawid Podsiadło to jego syn?

    OdpowiedzUsuń
  7. Żartowałem. Dawid piosenkarz jest 3 lata starszy od Dawida, syna Jacka. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...