wtorek, 15 listopada 2011

Listopadowy Bluszcz...

...a w nim:




- Jerzy Bralczyk o dobrej literaturze w rozmowie z Markiem Łuszczyną,
- Ignacy Karpowicz o popkulturze,
- Joanna Bator ujmująco i niezwykle klimatycznie o opuszczonych miejscach w Japonii,
- Dorota Masłowska o radzeniu sobie ze swoimi obawami, o pisaniu i nie tylko...
- Marcelina Szumer i świetny artykuł o spotkaniach autorskich,
- wywiad z Mariuszem Szczygłem,
- Marek Łuszczyna o garniturach,
- Iza Klementowska porusza temat seksu w książkach znanych i lubianych,
- Wojciech Jagielski o fikcji w reportażu,
- Juliusz Machulski o Kieślowskim,
- wywiad z Małgorzatą Szejnert.

niedziela, 13 listopada 2011

Niewykorzystany potencjał (Charlaine Harris - "Dotyk martwych")

„Dotyk martwych” to pierwsza książka Charlaine Harris, którą dane mi było przeczytać… Przez chwilę zastanawiałam się,  czy dobrym pomysłem było sięgnięcie po ten właśnie tytuł nie czytając serii książek, na podstawie których powstał serial „Czysta krew”. Liczyłam na to, że będę miała do czynienia z książką, która będzie nieco odbiegała od tego, co zostało opisane w którymkolwiek tomie wchodzącym w skład cieszącej się dużym zainteresowaniem serii. Jak to zwykle bywa w opowiadaniach, poszczególne wątki i powiązania występujące między bohaterami są skromnie zarysowane, co nie znaczy, że osoba, która nie czytała całej serii, nie może sięgną po ten zbiór.

Żeby za dużo nie zdradzić, napiszę tylko tyle, że bohaterką tych krótkich opowiadań jest Sookie Stackhouse - kelnerka obdarzona mocą umożliwiającą jej wgląd w myśli innych. Jak to zwykle w opowiadaniach bywa, główna bohaterka ukazana jest w różnych życiowych sytuacjach...

Z całą pewnością jest to ten typ literatury, który nie wszystkim musi się podobać. Poczucie humoru autorki jest dosyć specyficzne. Nie jest to też typ lektury, który ma za zadanie radykalnie zmienić nasze życie. „Dotyk martwych” to lekka, momentami zabawna lektura, która ma za zadanie dostarczyć czytelnikowi rozrywki.

Spotkałam się z wieloma opiniami na temat tego zbioru opowiadań. Osoby, które czytały cały cykl książek o Sookie Stackhouse nie są nim zachwycone, z kolei osoby, które sięgnęły po zbiór bez uprzedniego zapoznania się resztą książek o martwych, bardzo go chwalą. Jak wiadomo - ile osób, tyle opinii… Mnie osobiście książka pomimo jej lekkości nie zachwyciła i nie zachęciła do sięgnięcia po inne powieści Charlaine Harris. Muszę przyznać, że jej poczucie humoru jest bardzo specyficzne. I chociaż momentami nawet mi się podoba, to na dłuższą metę nieco męczy i irytuje przez to, że trąci naiwnością. 

Dużym plusem tej książki są bohaterowie, którzy są bardzo wyraziści. Ich konstrukcja nie odciąga jednak naszej uwagi od faktu, że czegoś tej książce brakuje. W tych opowiadaniach drzemie ukryty potencjał, który nie został odpowiednio wykorzystany przez autorkę – brakuje tutaj jakiegoś mocnego uderzenia i momentu kulminacyjnego, który wywróci nasz świat do góry nogami. Moje zastrzeżenia dotyczą tak fabuły, jak i samych bohaterów. Niestety – trzeba brać pod uwagę fakt, że opowiadania rządzą się własnymi prawami. Nie ma w nich miejsca na nadmiar faktów i zawiłą fabułę. Wszystko musi być maksymalnie skondensowane, co niestety negatywnie wpływa na rozwój postaci i sposób, w jaki zostali ukazani. W zbiorku opowiadań na pierwszy plan wysuwa się bardzo charakterystyczny dla Harris sposób narracji. Inne elementy osuwają się w cień. Zapewne w kilku tomowej serii o martwych wszystko idealnie się równoważy i uzupełnia – autorka ma większe pole do popisu, dzięki temu, że może na to przeznaczyć więcej miejsca.

Nie skreślam Harris, ale też nie biegnę w podskokach do księgarni po kolejne jej książki – przynajmniej na razie. Być może sięgnę kiedyś po cały cykl o martwych – czas pokaże.

sobota, 12 listopada 2011

Cytując... Jakuba Żulczyka przemyślenia (10)

"Ludzie sypiają ze sobą, nic ekscytującego. Zdjąć przed kimś ubrania i położyć się na kimś, pod kimś lub obok kogoś to żaden wyczyn, żadna przygoda. Przygoda następuje później, jeśli zdejmiesz przed kimś skórę i mięśnie i ktoś zobaczy twój słaby punkt, żarzącą się w środku małą lampkę, latareczkę na wysokości splotu słonecznego, kryptonit, weźmie go w palce, ostrożnie, jak perłę, i zrobi z nim coś głupiego, włoży do ust, połknie, podrzuci do góry, zgubi. I potem, dużo później zostaniesz sam, z dziurą jak po kuli, i możesz wlać w tą dziurę dużo, bardzo dużo mnóstwo cudzych ciał, substancji i głosów, ale nie wypełnisz, nie zamkniesz, nie zabetonujesz, nie ma chuja."

Jakub Żulczyk, Ślepnąc od świateł

poniedziałek, 7 listopada 2011

Dwa dni w Krakowie, czyli 15 targi książki

Kolejne targi książki za mną – tym razem w Krakowie. Wyjazd w piątek wieczorem – powrót w niedzielę. Nie ukrywam, że nie chciałam wracać. Z każdą minutą byłam o dziwo coraz bardziej naładowana pozytywną energią, która w chwili obecnej wciąż utrzymuje się na wyjątkowo wysokim poziomie… A to dlatego, że ciągle się coś działa – zwłaszcza na stoisku wortalu literackiego www.granice.pl w którym pracuję od lipca tego roku…

Nie chce mi się wierzyć, że już rok minął od ostatnich targów książki w Krakowie, i że tak wiele się od tego czasu zmieniło. Wtedy wędrowałam po hali jako zwykła czytelniczka, blogerka, która chce zdobyć podpis od swojego ulubionego pisarza (Andrzej Stasiuk) - a teraz jako wystawca i zastępca redaktora naczelnego w wortalu www.granice.pl. I chociaż w moim życiu wiele się zmieniło, to moje postrzeganie targów wciąż pozostało takie samo – wciąż denerwuje mnie to, że hala znajduje się tak daleko, wciąż irytuje ścisk i tumult, który w pewnym momencie odbiera swobodny oddech. Ludzi było znacznie więcej niż rok temu – przynajmniej jeśli chodzi o sobotę. W przypadku reszty dni, nie mam niestety porównania… Zaczęło się niepozornie – kolejki na szczęście mnie ominęły ze względu na to, że byłam wystawcą. (Uffffff…….)


Po wejściu przyszedł czas na pierwszą rundkę po hali i pierwsze rozeznanie, kto gdzie jest. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że wszystko odbywało się bez planu hali, co jakoś znacząco nie przeszkadzało mi w tym, żeby dotrzeć do wydawnictw, do których chciałam dotrzeć – większe wydawnictwa odpowiednio zadbały o to, aby ich stoiska wyróżniały się na tle innych. 





















W tym roku zadbałam o odpowiedni poziom gotówki w moim portfelu, ale jak się okazało nie kupiłam ani jednej książki, dzięki czemu moje półki nieco odetchną (portfel zresztą też). Jedyną książką jaka ze mną wróciła do domu, była książka „Zakochany duch”, którą zdobywałam w wymianie na stoisku księgarnio – kawiarni Cafe Szafe. 







No dobra, dobra :P Dostałam też trzy piękne zeszyty od portalu www.takt24.pl :) Były tak cudowne, że trudno było im się oprzeć. 


Jeśli chodzi o spotkania z autorami postanowiłam w tym roku ograniczyć się do rozmów na temat książek z osobami goszczącymi na stoisku F7, a mianowicie z Panią Agnieszką Krawczyk, z Panią Danutą Noszczyńską, Panem profesorem Zbigniewem Białasem i Panem Dmitrijem Strelnikoffem. 









Miałam również okazję przeprowadzić ciekawą rozmowę z Panem Januszem Korylem, autorem zrecenzowanej przeze mnie ostatnio książki „Sny”. Wkrótce na wortalu literackim www.granice.pl ukaże się wywiad z pisarzem.





Poza spotkaniami z autorami na naszym stoisku każdego dnia odbywał się konkurs „Manewry książkowe”, w którym można było wygrać codziennie trzy zestawy składające się z pięciu książek, które można było wybrać wedle własnego uznania. Możecie sobie wyobrazić co się u nas działo, gdy przychodził czas na losowanie i wybór książek :) To niesamowite, jak wielką radość może sprawić obdarowanie drugiej osoby książkami. 









W wolnej chwili wędrowałam po salonie nowych mediów i oglądałam czytniki i tablety, które pomimo tego, że kocham tradycyjną książkę, w jakiś magiczny sposób przyciągały mnie do siebie. Testowanie, oglądanie i czytanie fragmentów na tych urządzeniach tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że chcę mieć swój własny czytnik.








Targi to nie tylko książki i  spotkania z autorami… To również spotkania z ludźmi, których znam z blogosfery, a mianowicie autorkami i autorami blogów o książkach. Nie będę ukrywała, że to właśnie owe spotkania i rozmowy cieszą najbardziej. Zwłaszcza, jeśli ktoś zdecyduje się na przyjazd z drugiego końca Polski. Cieszę się, że mogłam spotkać się z Wami wszystkimi. Szkoda, że tak krótko… Mam nadzieje, że spotkamy się na kolejnych targach. W Warszawie? W Katowicach? W Krakowie :) ? Czas pokaże.

I chociaż tego typu wyjazdy męczą to mimo wszystko jest to zmęczenie innego rodzaju – zmęczenie, które daje do myślenia; zmęczenie, które sprawia, że zaczynamy widzieć więcej; zmęczenie, które sprawia, że chcemy robić coś nowego; zmęczenie, które daje pozytywnego kopa.
Uśmiech, dobre słowo, radość, którą widać u innych – czasem tylko tyle wystarczy, żeby zmęczenie zniknęło w jednej chwili, a w jego miejsce pojawił się wielki optymizm i siła do dalszego działania.

środa, 2 listopada 2011

Janusz Koryl - "Sny"

Wieczory są coraz dłuższe. Pomarańczowe słońce coraz wcześniej zachodzi za horyzont… Jedyną słuszną alternatywą dla jesiennych spacerów jest lektura idąca w parze z kubkiem gorącej herbaty. Chwila zastanowienia i pytanie: Jaką lekturę wybrać? Wybór nie jest łatwy, bo półki wprost uginają się od książek, których z każdym miesiącem jest u mnie coraz więcej… Mój wzrok szczególnie przykuwa jedno nazwisko – Janusz Koryl. Nazwisko znane mi za sprawą książki, którą miałam okazję przeczytać w niedalekiej przeszłości, a mianowicie książki „Zegary idą do nieba”. Tym razem sięgam po ostatnią powieść tego autora. Nota biograficzna znajdująca się na okładce jest niezwykle uboga – dopiero szperając w sieci możemy dowiedzieć się, że Janusz Koryl to poeta, prozaik i autor reportaży, który na swoim koncie ma bardzo pokaźny dorobek literacki.  „Sny” to ostatnia powieść pisarza… 

Akcja powieści rozgrywa się w Dynowie – małym miasteczku usytuowanym na Podkarpaciu, gdzie dochodzi do serii nieszczęśliwych wypadków. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że każde wydarzenie ukazuje się jako koszmar senny miejscowemu proboszczowi, który opisuje wszystko nie pomijając najdrobniejszych szczegółów. W chwili gdy w miasteczku dochodzi do zabójstwa młodej kobiety, skrywana dotąd przez proboszcza tajemnica wychodzi na światło dzienne, a policja rozpoczyna wyścig z czasem. 

Nie mogłam sobie wybrać ciekawszej lektury na wczorajszy wieczór… Pochłonęłam powieść „Sny” w kilka godzin. A wszystko dzięki temu, że autor bez zbędnych ceregieli wrzuca czytelnika w nieco mroczny świat swojej powieści. Nie ma dłużyzn i zbędnych opisów – zamiast tego jest akcja i maksimum emocji. Powieść pokazuje, że mamy do czynienia z autorem w pełni świadomym tego, o czym i jak pisze. Z pewnością nie będzie przesadą stwierdzenie, że jego powieść przypomina film grozy. Żeby nie szukać za daleko, przywołam tytuł „Oszukać przeznaczenie”, w którym to bohaterowie próbują uniknąć śmierci, którą przepowiada im główny bohater mający różnego rodzaju wizje… Trzeba przyznać, że Janusz Koryl poradził sobie bardzo dobrze wplatając nieco surrealistyczny wątek w polskie realia. A to jest wielkim plusem tej powieści, która jest bardzo sugestywna. 

Muszę przyznać, że „Sny” rozbudziły mój apetyt na wcześniejsze książki Koryla. Póki co cierpliwie poczekam na powieść „Ceremonia”, która już niebawem ukaże się nakładem wydawnictwa Dreams.


Polecam Waszej uwadze trailer do książki: 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...