niedziela, 28 marca 2010

Mariusz Sieniewicz - Miasto Szklanych Słoni






„Miasto Szklanych Słoni” to ostatnia książka Mariusza Sieniewicza – prozaika i felietonisty. Tym razem Seiniewicz prezentuje czytelnikowi historię włóczęgi - Jana Kwiecistego, który pewnego dnia trafia do przytułku, gdzie znajdują się ludzie tacy jak on – personel lekarski nakłania bohatera do prowadzenia dziennika podczas pobytu w miejscu, do którego wysłali go mieszkańcy „Miasta szklanych słoni” – miasta (tylko pozornie) innego niż wszystkie. Jan otrzymał zadanie – podczas swojego pobytu w przytułku musi prowadzić dziennik, aby jakoś zapełnić sobie czas, aby przelać na papier swoje przemyślenia. Początkowo Jan Kwiecisty nie ma zamiaru zapisywać swoich refleksji, z czasem zaczyna tworzyć niesamowitą historię – alternatywną historię swojego życia, a zarazem epopeję, w którym porządek miasta i mieszkańców zostaje odwrócony. I tak oto Jan Kwiecisty w tworzonej na nowo historii jest pięćdziesięcio letnim okulistą z dwudziestoletnim doświadczeniem – wybór zawodu był zupełnym przypadkiem, bo w tej alternatywnej historii Jan mógłby być kimkolwiek:

„Sięgnął po całą stertę formularzy i zaczął podpisywać jak leci: Jan, Władysław, Bogdan, Kazimierz. Do każdego imienia dodawał: były okulista, były dyrektor, sportowiec, artysta, malarz, hutnik. Przyznaje – nie zapoznał się z treścią. Drobny druk. Bolała go głowa – jakiś wewnętrzny stukot, gdzieś w środku. Spytał, który formularz wybrać. Entliczek, pentliczek, na kogo wypadnie, na tego bęc... Jednak Jan? Były okulista?... Nie Władek, Jerzy, nie były dyrektor hotelu lub portrecista kotów, tylko akurat Jan?... Dobrze, niech będzie. Pozostałe papiery zgniótł i rzucił na podłogę”[1].

W „Mieście szklanych słoni” opowieść Jana Kwecistego toczy się niespiesznie, a rzeczywistość miesza się z fikcją, za sprawą pojawiających się raz po raz onirycznych wizji i fantasmagorycznych wyobrażeń. Książka Sieniewicza posiada liczne intertekstualne odniesienia do innych dzieł literackich, wśród których wyróżnić można tytuły takie jak: „Romeo i Julia” angielskiego pisarza Williama Szekspira, „Jaś i Małgosia” braci Grimm, czy odniesienie do polskiej baśni napisanej przez Marię Konopnicką – „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Tym co czyni ją wyjątkową jest obecność oryginalnych animizacji i personifikacji:

„Czuję się, jakbym uczestniczył w wernisażu pierwszych surrealistów. Od parteru aż po ostatnie piętra schną: majtki w kratkę, skarpety w paski, nylonowe pończoszki, wełniane getry, kolorowe koszule, rozciągnięte podkoszulki, poprute staniki, białe poszewki, kapcie i trampki, szaliki, obrusy w róże, firanki, apaszki, a nawet dziwne kalosze z futerkiem na brzegach cholewek. Może to nic dziwnego, ale cały smak ekspozycji tkwi w jednym z pozoru nic nieznaczącym szczególe. Tym szczegółem są bieliźniane klipsy. Spinając tekstylne dzieła, całkowicie zmieniają ich kształt. Bo oto zwyczajne majtki w kratę, za sprawą sterczących klipsów, stają się kraciastymi nietoperzami. Przysiadłszy na sznurach, czekają, aż zapadnie noc. Bo biała poszewka – jakby specjalnie przypięta jednym drewnianym klipsem i wybrzuszana przez wiatr – jest mitycznym jednorożcem, trze gładkim bokiem o pręty. Nylonowe pończoszki wiją się na haczykach klipsów niczym tłuste, brązowe glisty – to idealna przynęta na wielką rybę. Wełniane getry są grubymi świecami, którym ktoś zamoczył knoty. Poprutym stanikom wyrastają klipsosutki. Sterczą wysoko, pyszniąc się swoim rozmiarem. Kolorowe koszule, spięte u góry rękawów, najpierw wyrażają wielkie zdziwienie na widok tych biustów, po czym obojętnie wzruszają ramionami. A kalosz z futerkową cholewką jest sędzią bokserskim. Balkon na trzecim piętrze to ring. Kalosz gwiżdże klipsem, rozdzielając dwie skarpety nie do pary, zwarte w morderczym klinczu. Dłuższa skarpetka wyprowadza cios, krótsza – pada na deski. Kalosz liczy do dziesięciu, odgwizduje nokaut. Morderczy cios zrobił dziurę w miejscu dotychczas zakrywającym duży palec. Życie uchodzi z krótkiej skarpetki długą, poprutą nitką. Nieoczywista widzialność tworzy na każdym balkonie osobną historię. Jedno życie i jedna para oczu to zbyt mało, żeby do końca je opowiedzieć”[2] .

W książce Sieniewicza często pojawia się motyw opowieści – tego czym ona jest, jak możemy ją kształtować i jak ona kształtuje nas:

„Siedem lasów gubi linię kolejową za miastem. Na siedmiu jeziorach łamie się kra. Woda występuje z brzegów, zalewa drogi, tablice informacyjne ze strzałkami i liczbą kilometrów do Miasta Szklanych Słoni. Zaczyna się dzień. Zaczyna się podróż mojego dziennika. Będzie bajką, nad którą daleki świat, gdyby ją poznał, zacząłby pewnie smęcić, że takich bajek miał już na pęczki, że zna ich setki, tysiące. Trudno, mój dziennik to moja opowieść. Moja opowieść pracuje na moją śmierć. Tu nie o zwycięską oryginalność toczy się walka. Tu chodzi o obronę przed nieistnieniem”[3].

Słowo, opowieść, narracja pozwalają Janowi Kwiecistemu i odnaleźć się w innej rzeczywistości i przetrwać w świecie, gdzie wszystko skazane jest na banał. Jan próbuje zerwać z banałem i odnaleźć swoją własną opowieść:

„To niesłychane, jak łatwo, jak niepostrzeżenie wszyscy ulegli opowieści miasta, uznając ją za jedyną dostępną. Chyba nikt już nie wierzy, że mogą być inne. Jakby opowieść została stworzona tylko raz i jedyne, co pozostaje człowiekowi, to powtarzać ją w kółko. Jan doszedł do mało oryginalnego wniosku, że ludzie upodabniają się do miasta, nie odwrotnie. Ono ich wchłania, wkomponowuje w swój plan i coraz głośniejszy rytm. Ono zawiązuje ludzką pamięć na supeł. Srutu – tutu, majtki z drutu! Jan wpadł w złość. Bo ciągle tylko miasto i miasto, ciągle tylko opowieść i opowieść. A czymże ona tak naprawdę jest? Co da się o niej powiedzieć konkretnego. Jest jak cholerna mgła, którą widać, ale której nie sposób schwycić w dłonie”[4].

Wystarczy spojrzeć nieco dalej, by dostrzec, że bohaterowi książki to ludzie tacy jak my – ich problemy i rozterki nie są dla nas niczym nowym. Autor po prostu celowo wszystko przerysował i ukazał w sposób groteskowy, wykorzystując w swojej historii tragizm i komizm, fantastykę i realizm, piękno i brzydotę. „Miasto szklanych słoni” Mariusza Sieniewicza to spojrzenie na zwyczajny świat poprzez naszą własną wyobraźnię, która cały czas podsuwa nam coraz to oryginalniejsze obrazy - to przede wszystkim zupełnie inne spojrzenie na dobrze znaną nam rzeczywistość – Jan Kwiecisty ukazuje nam rzeczy zwyczajne w zupełnie inny sposób, jego opowieści pozwalają nam na wszystko spojrzeć inaczej. Kwiecisty uczy nas nowego postrzegania naszego otoczenia:

„Jakże niewiele trzeba, żeby świat pękł, odsłaniając swój inny, bogatszy kształt. Wystarczy czulej patrzeć. Wystarczy obudzić w sobie inną widzialność, nie z tego świata”[5].

Książka Mariusza Sieniewicza znacząco wyróżnia się na tle polskiej prozy. Czytając tę opowieść należy uzbroić się w dużą dawkę dystansu, ponieważ nie wiadomo, gdzie kończy się prawda, a gdzie zaczyna fikcja – świat tej powieści zamienia się w wysmakowaną kreację właściwie od pierwszych stron - w książce aż roi się od metafor, symboli i wskazówek dotyczących tego, jak powinna wyglądać opowieść, czyli autotematyzm.u Z całą pewnością „Miasto szklanych słoni” zapewni intelektualną rozrywkę wysokich lotów najbardziej wybrednemu czytelnikowi.

[1] M. Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, str. 12
[2] Tamże, str. 113
[3] Tamże, str. 22
[4] Tamże, str. 22
[5] Tamże, str. 51


Wypowiedź Sieniewicza na temat książki "Miasto Szklanych Słoni":






3 komentarze:

  1. Przymierzam się do zakupu tego tytułu, tym bardziej że Mariusz to mój kolega z uczelni -- lektury tej książki nie powinnam odkładać na później. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Udanej lektury zatem życzę :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...