poniedziałek, 28 lutego 2011

Nienasycenie (Andrzej Stasiuk "Dziennik pisany później")

„Dziennik pisany później” to nie pierwsza i nie ostatnia książka Andrzeja Stasiuka jaką dane mi było przeczytać. Pisarz ten od dawna należy do grona moich ulubionych polskich autorów, chociaż pierwsze spotkanie z jego książkami wcale nie zapowiadały sympatii, którą darzę go aktualnie. Każda kolejna powieść, bądź zbiór esejów dokonywały niebywałych rzeczy i utwierdzały mnie w przekonaniu, że będzie on jednym z nielicznych pisarzy, których dorobek chciałabym poznać w całości, ba – mieć go na własność, bo Andrzej Stasiuk potrafi tak snuć swoją opowieść przez wiele stron, że ciężko jest przejść do porządku dziennego po tym, gdy skończymy czytać ostatnie zdanie…

W „Dzienniku pisanym później” Stasiuk po raz kolejny raczy czytelnika zapiskami z podróży – są one dalekiej od typowej literatury podróżniczej, bowiem stanowią  zbiór mniejszych bądź większych fragmentów. Tego typu refleksje są bardzo charakterystyczne dla większości książek Andrzej Stasiuka (można je odnaleźć również w jego powieściach). W ostatniej książce autor zabiera nas w podróż po Bałkanach, ale nie tylko… Po raz kolejny Stasiuk czaruje słowem jak nikt, jednak z każdą kolejną stronę czar słabnie… Ciężko jest mi przyznać się przed samą sobą, a co dopiero przed Wami, że jego ostatnia książka nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak jego poprzednie powieści. Niebywałe! Miałam wielkie oczekiwania wobec „Dziennika pisanego później”, a tymczasem okazało się, że moja osoba pozostała niemal obojętna na historię, którą Stasiuk snuł w swojej opowieści. 

Zapowiadało się całkiem ciekawie, jednak ostatnia strona przyniosła ogromny niedosyt, na które złożyło się kilka czynników. Po pierwsze tematyka, która jest mi zupełnie obca – Bałkany i takie kraje jak Albania, Serbia, Bośnia, Hercegowina, Macedonia z całą pewnością nie znajdują się w sferze moich zainteresowań. Po drugie – objętość książki pozostawia wiele do życzenia… W środku możemy znaleźć przykuwające uwagę czytelnika portrety, których autorem jest Dariusz Pawelec. Z całą pewnością miał to być ciekawy dodatek do lektury – szkoda tylko, że ja odniosłam wrażenie, iż ich obecność miała stanowić swego rodzaju rekompensatę za jakże ubogą ilość tekstu, a nie uzupełnienie lektury. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że tych fotografii mogłoby w ogóle nie być – Stasiuk pisze tak sugestywnie i obrazowo, że jego przemyślenia, szkice i refleksje same w sobie są fotografiami, które w jednej chwili z kart jego powieści przenoszą się do umysłu czytelnika, by tam dokończyć tę niesamowitą projekcję. 

No cóż – z pewnością mogło być lepiej… Całe szczęście, że mimo wszystko można w tej powieści odnaleźć kilka uniwersalnych prawd i jeszcze więcej niebanalnych spojrzeń na otoczenie tak charakterystycznych dla książek Andrzej Stasiuka, które czynią „Dziennik pisany później” lekturą po którą mimo wszystko warto sięgnąć. Dla przykładu przemyślenia dotyczące wojny która toczyła się w Bośni: 

„Bośnia to była ostatnia europejska wojna, na którą mogłem liczyć. Moje dzieciństwo przesiąknięte było wojną. Żyliśmy wojną, wspominaliśmy wojnę, podziwialiśmy ją, baliśmy się jej i pragnęliśmy. Gdy byłeś już całkiem dorosły, gdy już zaczynałem się starzeć, w snach wciąż nawiedzała mnie hiperrealistyczna groza bombowców wynurzających się zza świetlistego horyzontu. Wszystkie były wielkie, zielonkawe i wyraziste jak modele, które kleiliśmy w młodości. Jechać do Bośni, to było tak jak cofać się w jakąś fazę prenatalną. Bo to się miało we krwi, przekazane przez rodziców i dziadków, to krążyło w żyłach i brakowało tylko rzeczywistego obrazu w skali jeden do jednego. Prawdopodobnie całe dzieciństwo chciałem wziąć udział w jakiejś wojnie. Byłem w gruncie rzeczy zły, że się skończyła, że muszę wszystkiego dowiadywać się od starych ciotek i babek, że muszę je pytać, jak wyglądają płonące domy, pacyfikacja, rozstrzelanie, masowa egzekucja, bombardowanie, ostrzał artyleryjski i tak dalej. Najbardziej lubiłem ten obraz którejś z ciotek bawiącej się w piasku pustymi łuskami po nabojach, gdy trwa bombardowanie, a dorośli zapomnieli ją zabrać do schronu. Usłyszałem tę opowieść, gdy miałem z osiem lat, i potem bombowce śniły mi się już zawsze” [1]

Fragment ten pokazuje, jak wielką siłę mają wspomnienia człowieka – historie i opowieści bliskich nam osób mają niezwykłą siłę sugestii. W połączeniu z naszą wyobraźnią potrafią uczynić niezwykłe rzeczy w naszych umysłach. Słowa Stasiuka, jego opowieści są dla mnie niemal tym samym – każdy obraz wsiąka we mnie bardzo głęboko i przez długi czas nie chce mnie opuścić. 

Napisałam wcześniej, że jest to książka o Bałkanach i nie tylko… W „Dzienniku pisanym później” Stasiuk poświęca też miejsce Polsce – wyjazdy, ciągłe podróże to nic innego jak próba oddalenia się od własnego kraju po to, by móc spojrzeć na niego na nowo, z dystansu, z odpowiedniej perspektywy: 

Polska, wyspa opuszczona. Jadąc przez Banja Lukę, rozmyślam o niej. Wśród ruin, grobów i pól minowych. Rozmyślam o tym, jak leży na wznak między Wschodem a Zachodem. Leniwa i senna. W tych nieśmiertelnych brzózkach. Na piachu. Dłubie w nosi, kręci kulki i marzy o własnym losie. O przyszłym zamążpójściu, o dawnych gwałtach albo że pójdzie do klasztoru. W Banja Luce o tym myślę, gdy pada deszcz i szukam wylotówki na Chorwację, na Węgry, bo już wracam. Myślę o niej w Jajcu i myślę w trawniku. Jak się czasami przewraca na bok pośród tych wiekuistych brzózek, w tych piaskach wieczystych, wspiera na łokciu i patrzy na widnokrąg, gdzie się podnoszą pokusy wielkich miast, brylantowe wieżowce, chorągwie z pięknymi herbami firm globalnych i gdzie światło lucyferycznie odbija się od chmur, składając w obcojęzyczne napisy głoszące chwałę nadchodzącego wyzwolenia, które niczym bezlitosna fala zatopi stare, a ocali nowe. Za to ją kocham. Za to patrzenie. Za to leżenie na boku. I sobie obiecuję, że jak tylko wrócę z tych beznadziejnych Bałkanów, to ją zaraz opiszę. Kilometr po kilometrze, hektar po hektarze, gmina po gminie, wymieniając te wszystkie nazwy jak zaklęcia, jak modlitwy, jak litanie, arko przymierza, domie złoty, wieżo z kości gdzieś koło Małkini, gdzież koło Bieżca. Gdy zapada zielony zmierzch w czerwcu i długie cienie kładą się w poprzek drogi. Ciepłe snuje się z opłotków razem z resztkami bydlęcej woni. Chłopcy stoją jak sto lat temu, jak sto lat temu przechadzają się dziewczyny, ale już nigdy nie będzie jak kiedyś, ich marzenia już nigdy się nie spełnią, bo telewizja wyświetla wciąż nowe i nowe, a oni są biedni, są z Chełma, z Horyńca i Krasnego, więc nie będą mieli na botoks, biotechnologię i przeszczepy, i umrą, i nie zdążą posiąść tego wszystkiego, co się pokazuje. Do czego tęsknili ich ojcowie? Do czego tęskniłem ja? Nie miałem marzeń. Wychodziłem z domu i wszystko było na miejscu. Cały ten kraj. Otwierało się drzwi i już się zaczynał. Moc i chwała rzeczywistości. Miał granice, ale wyobraźnia sięgała dalej. ” [2]

Widać w tym fragmencie wielkie przywiązanie do rodzinnego kraju – ciągłe rozmyślał o Polsce, z której wyjechał w świat dopiero w wieku trzydziestu czterech lat. Nawet będąc za granicą nie może przestać myśleć o swojej ojczyźnie. Coś w tym jest – czasem trzeba się oddalić od tego, co mamy, co jest nam dane, by bardziej to docenić, odkryć na nowo i dostrzec, jak bardzo nam na czymś zależy, jak bardzo to kochamy i za tym tęsknimy. 

To są właśnie te i inne przemyślenia na temat polskości, religii, podróżowania, kultury masowej, naszej tożsamości i człowieka, który ma takie same problemy jak my, sprawiają, że książki Stasiuka są tak wyjątkowe I nie mogę pogodzić się z tym, że „Dziennik pisany później” tak szybko się skończył. Ledwo zaczęłam czytać, a już znalazłam się na ostatniej stronie. Ledwo co rozpoczęłam podróż, a już musiałam opuścić samochód, w którym głos Stasiuka snuł się gdzieś obok mnie. Nie wiem jak inni czytelnicy i wielbiciele Stasiuka,  ale ja bardzo często mam wrażenie, że czytając jego książkę znajduję się gdzieś obok, a nawet podróżuję poprzez te wszystkie kraje. Obrazy przemykają mi w głowie, a ja na chwilę zapominam gdzie tak naprawdę się w tej chwili znajduję. Właśnie za to tak bardzo lubię książki Andrzeja Stasiuka. Każda jego powieść jest niejako kontynuacją poprzedniej – snuta przez niego opowieść nigdy się nie kończy. Tak też jest w przypadku „Dziennika pisanego później” -  tak też zapewne będzie w przypadku jego kolejnej książki, której wprost nie mogę się doczekać. 

[1] Andrzej Stasiuk, Dziennik pisany później, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, str. 88 - 89]
[2] Tamże, str. 134 - 135

Chyba nie muszę dodawać, jak wielką radość sprawiła mi możliwość spotkania Andrzeja Stasiuka na Targach Książki w Krakowie. 






3 komentarze:

  1. Stasiuka jeszcze nic nie miałam okazji przeczytać, ale w planach jest i co się odwlecze to nie uciecze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy odnajdę się w tym temacie, choć wydawnictwo czarne od dawna kupuję w ciemno :)

    OdpowiedzUsuń
  3. aleś się rozpisała :) Zazdroszczę tej dedykacji ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...