czwartek, 27 lutego 2014

Michel Schneider - Marilyn, ostatnie seanse

Norma Jeane Baker znana jako Marilyn Monroe - amerykańska legenda kina, seksbomba lat 50. i 60., ikona światowego kina. Nigdy nie przepadałam za tą aktorką. Nigdy też nie wzbudzała we mnie negatywnych emocji. Szczerze mówiąc to miałam do niej stosunek neutralny i myślę, że dzięki temu mogłam przeczytać książkę Schneidera z dystansem – z dystansem do Monroe, jej aktorstwa i osoby, jako takiej.  Jak zresztą pokazuje Schneider, osoby mającej wiele problemów z sobą - osoby nadużywającej alkoholu, uzależnionej od środków uspokajających. Kobiety, którą kochały miliony, a mimo to, kobiety nieszczęśliwej i samotnej. 

Marilyn korzystała z pomocy wielu specjalistów – doktor Ralph Greenson był jednym z psychoanalityków, który zajmował się gwiazdą w ostatnich latach jej życia. Michel Schneider książkę „Marilyn, ostatnie seanse” tworzy w oparciu o taśmy, które Marilyn nagrywała dla swojego psychoanalityka. Taśmy te wiele znaczyły dla aktorki – mogła nagrywać na nie to, czego nie była w stanie powiedzieć w obecności Greensona. Psychoanalityk zalecił jej również pisanie dziennika, którego po przybyciu na miejsce zbrodni nikt nie odnalazł. Marilyn była częstym gościem w domu psychoanalityka – jadła z jego rodziną obiady, a seanse terapeutyczne przeciągały się i prowadzone były praktycznie każdego dnia. Greenson ulegał jej kaprysom, zaczynał grać rolę ojca swojej pacjentki. I chociaż wiedział, że było to niezgodne z zasadami sztuki lekarskiej, wierzył, że dzięki temu Marilyn będzie miała namiastkę domu i rodziny.  A wszystko po to, aby zapewnić stabilizację aktorce, którą często bała się wyjść z własnego domu. W rzeczywistości było jednak na odwrót, a sama Marilyn cierpiała jeszcze bardziej. Greenson dbał o to, żeby Monroe pojawiała się na planie w stanie, który umożliwiałby jej pracę i kręcenie kolejnego filmu. Często jego starania okazywały się niewystarczające wobec depresji w jakiej znajdowała się aktorka.  Z czasem praca Greensona nie ograniczała się już tylko i wyłącznie do codziennych seansów – towarzyszył jej każdego dnia na planie i przepisywał coraz to większe dawki leków. 

Z całą pewnością po książkę warto sięgnąć, chociażby dlatego, że brakuje w niej taniej sensacji tak charakterystycznej dla większości książek biograficznych. „Marilyn, ostatnie seanse” nie jest biografią, a raczej quasi – dokumentalną powieścią, w której fikcja odgrywa dużą rolę, bowiem „jedynie fikcja pozwala dotrzeć do rzeczywistości”*.  Książka - jak sam Schneider pisze we wstępie – ma ona nieco chropowaty i poszarpany styl.  „Podobnie jak kolor włosów Marilyn, ta powieść – te wymieszane opowieści – jest tak naprawdę fałszywa. Inaczej niż w starych filmach, w których pojawiał się czasem anachroniczny napis, iż wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe, książka ta opiera się na faktach [...] Miejsca są precyzyjnie wskazane, daty sprawdzone. Cytaty, zapożyczone z notatek, listów, artykułów, wywiadów, książek, filmów itd., to słowa, które naprawdę zostały wypowiedziane przez bohaterów...”**. Książka jest oparta na faktach, ale to, co serwuje nam Schneider to głównie domysły i domniemania wymieszane z fikcją mające na celu zrozumienie Marilyn – kobiety, która uciekała przed własnym dzieciństwem i wspomnieniem matki nie potrafiącej zająć się własną córką, kobiety chorej na schizofrenię.
-----------------------------
* Michel Schneider, "Marilyn, ostatnie seanse", wyd. ZNAK., 2008, str. 9
** Tamże, str. 10

1 komentarz:

  1. Książka jest tym lepsza, ze znajduja sie w niej odniesienia do innych osob z branzy filmowej, ktore uwiklaly sie w psychoanalize badz same ze soba mialy spory problem, te powiazania bywaja zaskakujace :> Poza tym tak samo wazna role jak Marilyn w tej ksiazce odgrywa jej psychiatra. A co do samym tasm to nie ma dowodow na to, ze w ogole istnialy, ale na szczescie ksiazka przedstawia duzo szerszy zapis, te tasmy stanowia zaledwie jej margines.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...