Czy jest ktoś, komu nie mówi nic a nic tytuł „Wojna polsko - ruska pod flagą biało czerwoną”? Domyślam się, że dzisiaj niewiele jest takich osób. „Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną” to dosyć prowokacyjny literacki debiut Doroty Masłowskiej. Książka wydana nakładem Lampy i Isky Bożej doczekała się nagrody Nike w 2006 roku i ekranizacji z Borysem Szycem w roli głównej w 2009 roku.
"Wojna polsko- ruska... to pierwsza polska powieść dresiarska. W głównej warstwie narracyjnej opowiada o przygodach dresiarza Silnego z pięcioma kolejnymi dziewczętami. Jednocześnie stanowi nadrealistyczną alegorię polskiej tożsamości narodowej w rzeczywistości małego miasta w województwie pomorskim. Wątki kryminalne przeplatają się w niej z nadzwyczaj dojrzałą egzystencjalną refleksją. Trzeba tu dodać, że jest to utwór dość brutalny, uświadamiający jak wielkim zagrożeniem jest dla człowieka narkotyk (w tym wypadku amfetamina), niszczący osobowość i generujący niebezpieczne urojenia. Uwagę zwraca zwłaszcza doskonale stylizowany język podkultury marginesu społecznego".
W ostatnim czasie miałam okazję zetknąć się z wersją audio tejże właśnie książki. Ten audiobook był dla mnie nie lada wyzwaniem – 7 godzin i 19 minut nagrania rozciągnęło się na kilkanaście dni słuchania. Nie ze względu na to, że nie miałam ochoty słuchać tej książki, ale ze względu na to, że czerwiec to dosyć gorący czas dla mnie – praca magisterska sama się nie napisze, stąd audiobook był słuchany na raty.
Książka ta była dla mnie również wyzwaniem ze względu na to, że wersja papierowa została przeze mnie odłożona na półkę po przeczytaniu zaledwie kilkudziesięciu stron. Niestety – w przypadku audiobooka było dużo lepiej, ale nie na tyle, żebym nagle zaczęła uwielbiać pisarstwo Masłowskiej, która niestety w dalszym ciągu mnie nie zachwyca. Nie jest to niestety typ literatury, za którym przepadam.
Audiobooka pobranego ze strony www.nexto.pl dawkowałam sobie w większych odstępach i ratach, niż słowo zapisane na papierze, które moim zdaniem dużo szybciej się czyta samemu, niż słucha – nie tylko ze względu na ograniczony czas, ale również wielką siłę słowa mówionego, które w przypadku „Wojny polsko ruskiej...” ma dużo większą moc niż to zapisane. Nie było łatwo słuchać tych wszystkich przekleństw, ale nie zamierzałam się tak łatwo poddawać, stąd odstępy, które miały mi ułatwić przebrnięcie przez tą jakże trudną do przełknięcia książkę Masłowskiej.
Wielkim i chyba jedynym atutem tego audiobooka jest osoba lektora - Grzegorz Przybył wypadł w tej roli znakomicie – dodam, że sama Masłowska wybrała go spośród kandydatów. Mocny, zdecydowany, męski głos świetnie pasował do postaci „Silnego”, bohatera książki - dresiarza, który opisuje swoje perypetie. I na tym chyba niestety kończą się plus tej książki – co z tego, że interpretacja ciekawa, głos wpadający w ucho, skoro w dalszym ciągu styl Masłowskiej, to jak pisze i co pisze nie przypada mi do gustu? Może z filmem będzie lepiej, ale zastanawiam się, czy aby na pewno jest sens kontynuować przygodę z Masłowską. Nie bez powodu mówi się „nic na siłę”.
A ja tam lubię jej styl, jej umysł i postrzeganie świata, a Silny jest jedyny w swoim rodzaju.:)
OdpowiedzUsuńJa jestem na nie. Zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńRównież nie przebrnęłam przez powieść, ale poległam szybciej (po kilkunastu stronach). Jednak nie mam tyle samozaparcia, co Ty, więc ani filmem, ani audiobookiem nie będę się raczyć.:)
OdpowiedzUsuńA czytałaś "Pawia Królowej"? Byłabym ciekawa opinii, mimo tego "nigdy więcej". Jeśli jednak czytałaś, wtedy mea culpa, wpadam tu sporadycznie.
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie jednak do przeredagowania czegoś, co napisałam już kiedyś na temat tej książki, mianowicie:
Szukałam obiektywnej recenzji "Pawia królowej", czegoś wykazującego plusy i minusy powieści, spojrzenia pod różnym kątem. Takiej recenzji, w której znalazłabym coś, czego sama nie odkryłam. Ale recenzja to nie wykład na uczelni – i może nieco przesiąkłam uniwersyteckim myśleniem o literaturze, ale… Ta książka mnie przyciąga. To nie tyle kontrowersyjny język, przyswajalny rytm czy wpadająca w pamięć oryginalność formy. W "Pawiu królowej" jest mnóstwo kontekstów i ukrytych kawałeczków, które ze smakiem można odkrywać.
Bardzo trafną i wypełniającą moje wątpliwości wydaje mi się uwaga niejakiego woy'a, który w swej internetowej recenzji napisał: "Jeden znany artysta malarz, profesor ASP, zwykł mawiać do swoich studentów, mających ambicje tworzenia sztuki abstrakcyjnej, performersów i innych pikasów: ty się, kochany, najpierw naucz konia rysować. Otóż ja bym bardzo chciał, żeby mi Masłowska, zanim zacznie eksperymentacje jakieś z językiem uprawiać, najpierw namalowała konia. (...) Kto na trzeźwo podejmie się redagowania tekstu, w którym nie wiadomo, co jest zamierzonym zabiegiem artystycznym, a co ortograficznym czy składniowym babolem?" Dodałabym od siebie, że może nie tyle, kto na trzeźwo podejmie się redagowania, bo szalony zawsze jakiś się znajdzie, ale kto na całkiem serio podejdzie do recenzji i wnikliwej analizy, nie wiedząc, co właściwie jest napisane z premedytacją, a co tylko "wyszło w praniu", zostało dopowiedziane, uległo nadintepretacji fachowca? Ile w książce Masłowskiej jest celowości, a ile przypadkowości?
Nie wiem, na ile autorka naśmiewa się z każdego, kto "nabiera" się na jej twórczość sądząc, że to tylko banalna forma, a w jakim stopniu proza Masłowskiej ulega sama wielu ochom i achom ze strony krytyków, zupełnie bezpodstawnym.
Przyjmując jednak, że autorka z jak największą świadomością napisała "Pawia królowej" i dopieściła możliwie najdokładniej każde zdanie, że wszystko, o czym w książce czytamy znajduje się tam nie bez przyczyny, tworzy logiczną całość, chyba nie pomylę się twierdząc, że ta powieść to po prostu majstersztyk w całej swojej krasie.
...I dalsza część :)
OdpowiedzUsuńTym, co każdego w pierwszym zetknięciu się z powieścią dziwi, odrzuca bądź przyciąga jest niewątpliwie język, ujęty w formie gigantycznej piosenki hiphopowej, wydającej się nieco monotonną wyliczanką. Miałam również skojarzenie z proustowskim strumieniem świadomości, choć w wypadku MC Doris wygląda to raczej jak "wyrzygiwanie słów". No i oczywiście, bardziej świadome. O ile w pierwszej części powieści faktycznie język może męczyć, odczuwa się przesyt i już nie tyle niesmak (w końcu nie dziwi nas po pierwszych 10 stronach już nic, a przecież i tak nie powinno - język jest przecież odzwierciedleniem rzeczywistości), co po prostu nudę, to w drugiej części powieść jakby dojrzewa. Z wcześniej niejasnych aluzji i odnośników tworzy się czytelnikowi jasny obrazek; chciałabym uwierzyć, że w tym momencie właśnie książka odkrywa przed nami swoje drugie dno. Intertekstualność powieści jest dla mnie ciekawą kwestią. To jakby ironiczne świadczenie o erudycji samej Masłowskiej (Doda Elektroda obok Świetlickiego w spisie cytatów), jednocześnie będące przyznaniem się autorki do przynależności do opisywanej społeczności. Z jednej strony wybujałe ego, z drugiej gaszone za chwilę autoironią.
Fenomenem wydaje mi się odzwierciedlenie rzeczywistości. Poruszana tematyka społeczna jest na tle epok do znudzenia tendencyjna, a mimo wszystko udało się Masłowskiej nas poruszyć. Bo nie chodzi tu o "świeżość" tematu - rewelacji w przedstawieniu mechanizmów funkcjonowania mediów nie dostrzegam. Bardziej ciekawi mnie kwestia przeplatania się wątku współczesnego z motywami tak "zwykłymi" jak zemsta czy złożoność kolei losu. Jednak czym tak naprawdę powieść porusza, wywołuje odzew? Przerysowanie codziennego języka aż tak razi, że aż boli. Prawda boli. Chyba ukłon w stronę Masłowskiej.
Już całkowicie moją nadinterpretacją jest zmiana tytułu na "Paź królowej" (wynik spojrzenia na okładkę "pionowo" i dostrzeżenie w "W" - "Ź"). Wtedy MC Doris robiłaby za nienagannego a wręcz niezastąpionego pomocnika na dworze – kolejna kreacja autoironiczna.
I jakkolwiek negatywna nie byłaby opinia czytelnika, to trzeba pamiętać, że to i tak Masłowska jako pierwsza puściła pawia :)
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Milena
Ja natomiast absolutnie nie wyobrażam sobie słuchania jej powieści. Choć może słuchanie, jak ktoś czyta, jest łatwiejsze w odbiorze, niż samodzielne czytanie. Wiadomo, jakim językiem Masłowska raczy nas. A film warto zobaczyć, naprawdę. Jest świetny przede wszystkim z racji znakomitej gry aktorskiej.
OdpowiedzUsuńClevera, Jola, Moreni - jak widzicie, każdy postrzega Masłowską na swój sposób - niestety wciąż więcej jest głosów na nie... A może zwolenników jest tylu co przeciwników?
OdpowiedzUsuńMileno :) Wpadaj częściej :) I odczytaj komentarz na swoim blogu :) Pozdrawiam.
Matyldo - zapewne zobaczę film gdy będę już wolna po obronie :)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Słuchanie/Czytanie pseudo-prozy Masłowskiej kojarzy mi się tylko z jedną nieprzyjemną czynnością: "zjazdem gołą du.ą po tarce" i tyle w tym temacie. Pardon for language, ale jestem zdecydowanie na Nie! A więc co oczywiste, cała Polska się nią zachwyca. Hm... Może to odgórne zarządzenie Centrali, aby promować dziadostwo?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie :)
Mogę przyłączyć się do większości - a film - schiza. Inaczej nie można tego nazwać.
OdpowiedzUsuńDołączam się do krytyków. To, że napisane powiedzmy nowocześnie i inaczej niż zazwyczaj, nie znaczy, że jest lepsze, bo jest zwyczajnie marne. Przenikanie się rzeczywistości i fabuły książki pod koniec ma nam dać złudę,że książka ma jakieś drugie dno i chce powiedzieć nam coś jeszcze między wierszami, ale to tylko pazłotko, które ma przyciągać wzrok, prawdziwej treści się tam nie doszukałam, niestety. Za film nawet się nie zabierałam,wystarczy mi takie towarzystwo na moim osiedlu.
OdpowiedzUsuń